Z polskimi komediami romantycznymi jest trochę jak z kinem Jean-Claude’a Van Damme’a. Filmy z dziarskim Belgiem mają sporo wad (chociażby kunszt aktorski gwiazdora). Jedni omijają każdą nową pozycję w jego filmografii szerokim łukiem, inni natomiast nie pogardzą nim w ramach kina rozluźniającego. Ale Van Damme’owi zdarza się od czasu do czasu "Nieuchwytny cel" czy "JCVD", przy których nawet jego najbardziej zaciekli antyfani muszą przyznać, że "jak gościa nie lubię, to ten szpagat był epicki". Mniej więcej tak wygląda moja historia z "Podatkiem od miłości" Bartłomieja Ignaciuka. Chociaż nie przepadam za polskimi komediami romantycznymi, to na wspomnianej wcześniej bawiłem się całkiem dobrze.
Akcja filmu rozpoczyna się w miejscu raczej odległym od jakiegokolwiek romantycznego wyobrażenia, bo w urzędzie skarbowym. Trafia tam Maniek (Grzegorz Damięcki), którego przychody wzbudziły podejrzenia przełożonych Klary (Aleksandra Domańska). To właśnie ona zostaje przydzielona do jego sprawy. Sytuacja jest o tyle niezręczna, że oboje spotkali się zeszłej nocy, a po wymianie docinek mężczyzna skończył z podbitym okiem. Oczywiście szybko wychodzi, że kto się czubi, ten się lubi, a Maniek zacznie pojawiać się także w życiu zawodowym Klary.
Szkoda, że twórcy bardziej nie skorzystali z możliwości, jakie dało im ciekawe miejsce akcji. Niestety, w wątku śledztwa zdecydowali się iść po linii najmniejszego oporu i na rozwiązanie wątpliwości Klary oraz problemów Mańka przeznaczyli dokładnie po jednej scenie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z konwencji filmu i nie oczekiwałem sądowego dramatu, z drugiej strony pozostaje pewien niedosyt.
Na szczęście scenarzyści zadbali o coś, czego brak większości polskich komedii romantycznych - sympatycznych głównych bohaterów niekierujących się egoistycznymi pobudkami. Ile razy zdarzało mi się przewracać oczami, gdy w kolejnych filmach ktoś chciał skompromitować konkurenta do serca ukochanej lub nieudolnie sabotował randkę swej miłości z kimś innym. W "Podatku od miłości" na szczęście takich atrakcji nie uraczymy (i mam nadzieję, że w żadnym innym filmie też nie). Zamiast nich zdarzają się głupotki fabularne dotyczące charakteru postaci, przede wszystkim Klary. Trudno mi uwierzyć, by przez tak długi czas wytrzymała z chłopakiem nierobem lub nie zareagowała na seksistowskie zachowanie swojego szefa (Michał Czarnecki).
Film Ignaciuka ma także jeszcze jedną bardzo ważną zaletę - miejscami autentycznie bawi. Szczególnie potyczki słowne Klary i Mańka są pokazem dowcipnej złośliwości. Niestety, miejscami twórcy serwują humor najniższych lotów, chociażby prezentowanego w zwiastunach Damięckiego w obcisłych gaciach z pomponem. Na szczęście szybko odrabiają powstałe straty kolejnym udanym dialogiem.
Także postacie drugiego planu wypadają różnie. Są one w większości zbudowane z jednej cechy, co samo w sobie nie jest problemem. Gorzej, gdy przekraczają granicę przerysowania. Tak oto wiecznie naćpany chłopak-nierób Klary w jednej scenie bawi, w drugiej irytuje. Miejscami pojawiają się także typy postaci, które na zawsze powinny zniknąć z komedii romantycznych - jak dziecko, które tłumaczy dorosłym ich uczucia.
"Podatek od miłości" ma swoje wady, ale nie zmienia to faktu, że dostarcza miłej i niezobowiązującej rozrywki. Jeszcze raz podkreślam, że napisała to osoba, która za takim formatem nie przepada. Wielbiciele komedii romantycznych na pewno będą usatysfakcjonowani.
6/10
"Podatek od miłości", reż. Bartłomiej Ignaciuk, Polska 2018, dystrybutor: Kino Świat, polska premiera: 26 stycznia 2018 roku.