"Pociągi": metafora życia. Niezwykła wyprawa przez XX wiek

Kadr z filmu "Pociągi" /filmpolski.pl /materiały prasowe

To nie jest film o pociągach. To metafora życia. Rzadko w kinie udaje się dokonać czegoś takiego. Odnaleźć symbol, który będzie metaforą całości, nie fragmentem. Maciejowi Drygasowi w "Pociągach" to się udało. "Trains", to z jednej strony opowieść o czasie, o przemijaniu, nieubłagalności przemijania, a z drugiej historia o tym, że kasandryczne przepowiednie dotyczące przyszłości ludzkości dominowały w zasadzie zawsze. I zawsze było źle, a wydawało się, że będzie jeszcze gorzej. Przepowiednie się ziściły. Jest coraz gorzej.

"Pociągi": wielka metafora. To film o życiu

Ten pociąg nie zatrzyma się na żadnej konkretnej stacji. Wciąż w ruchu. Jedzie, jedziemy, a wraz z nim wielka i mała historia, wielcy i mali ludzie, wichury i mżawki, katar, toboły, koafiury, bilety do kontroli, wagony sypialne, kuszetki, babiny z kurami w torbie, damy z lorgnon, Charlie Chaplin i pan Tudor z Bukaresztu. W pociągu, w pociągach, jak w życiu, obowiązuje hierarchia, pierwsza, druga klasa, wagon restauracyjny. A nie każdy może skorzystać z oferty.

Gdyby jednak Drygasowi chodziło tylko o pokaz fotogenicznej, przyznajmy, siły kolejarstwa przez lata, przez dekady, film byłby ujmującą, nostalgiczną ciekawostką, a ekranowego impetu starczyłoby co najwyżej na krótki metraż, tymczasem w "Pociągach" Drygasa stawka jest jednak o wiele wyższa. Wsiadamy, wysiadamy, "doznajemy" opóźnienia, wykolejamy się czasami. To film o życiu, nie o kolei. O człowieczeństwie.

Reklama

Duże słowa, mocne wyzwanie, ale tak właśnie jest. I to się, rzecz znamienna, udało. Wielka metafora wybrzmiewa w tym filmie z wielką siłą.

Nie, nie będzie to seans miły, nie będzie także sympatyczny, nie będziemy oglądali widoczków. Góry, lasy, doliny, polskie zboża i brzezina na wieki wieków. To nie ten film. "Pociągi" stawiają opór poznawczy, wygrywają monotonią i zmęczeniem kadrów, zmęczeniem widza, ale jest to reakcja pożądana. Zmęczenie jest pożądane. W stuporze projektu filmowego niemal pozbawionego dialogów, w znużeniu formą wykreowaną z dziesiątków oryginalnych filmów archiwalnych kolekcjonowanych z pietyzmem i z zaangażowaniem podczas wieloletniej kwerendy, odbija się znużenie i zmęczenie naszych czasów. Człowiek od dekad wsiada do wagonu, do przedziału, "ściskając w ręku kamyk zielony". Ten kamyk z "Remedium" Maryli Rodowicz do tekstu Magdy Czapińskiej, staje się niekiedy głazem Syzyfa. Podróż Drygasa nie jest wycieczką turystyczną, lecz eskapadą bez końca, często także bez sensu. Zapowiedzią nieuchronnej katastrofy.

"To odważne i pomysłowe wykorzystanie archiwum"

"Pociągi" wygrały festiwal IDFA w Amsterdamie (dodatkowo nagrodę otrzymał Rafał Listopad za montaż filmu), jedną z najważniejszych imprez dedykowanych kinu dokumentalnemu na świecie. Jury było jednomyślne. W uzasadnieniu werdyktu można było przeczytać: "To odważne i pomysłowe wykorzystanie archiwum. Film pokazuje nam pozytywne i negatywne konsekwencje nowoczesnej innowacji przemysłowej. Wykorzystuje magię kina, a jako widzowie jesteśmy prześladowani przez nasz obecny czas, nawet gdy jesteśmy świadkami przeszłości".

Found footage, mockument, cinéma-vérité - film Macieja Drygasa jest tym wszystkim jednocześnie. Jest jednak przede wszystkim kolejnym bardzo ważnym ogniwem opowieści Drygasa o ludziach, o świecie - poprzez zdarzenia. Pars poro toto. Przez pociągi o historii, o życiu.

Dokumenty są często przegadane, za dużo słów, tak jakby twórcy nie wierzyli w wartość języka filmowego, w obraz. Drygas jest inny, a w "Pociągach" jego metoda osiągnęła apogeum. Słowa są zbędne, tłumaczenie jest banałem. To, co jest, co trwa, płynie, pędzi, po szynach, miarowo. Za oknem wsie, miasta, lasy. I jeszcze los. I jeszcze historia. Przewala się to, zazębia, oszukuje i wodzi na manowce. Nie trzeba słów, wystarczy słuch, wystarczy wzrok. Widać wszystko. 

Jakiś czas temu, niezrównany Piotr Kotowski, pomysłodawca kultowej "Letniej Akademii Filmowej" w Zwierzyńcu, wymyślił retrospektywę filmową, podczas której obejrzeliśmy filmy o kolei, filmy pociągowe, z pociągami w rolach głównych i drugoplanowych. Hollywood, Europa, Polska. Gdyby dzisiaj można było powtórzyć taki cykl, "Pociągi" Macieja Drygasa byłyby prawdziwą ozdobą - dokument wpisuje się bowiem idealnie w cykl filmów o tematyce, nazwijmy to, pociągowej ("Pociąg", "Nieznajomi z pociągi", "Człowiek na torze", "Uciekający pociąg", "Pociąg życia", "Morderstwo w Orient Expressie", dokument Łozińskiego "89 mm od Europy"), ale i znacząco tę tematykę poszerzając. Maciej Drygas wymarzył sobie bowiem ni mniej, ni więcej, tylko uniwersalny portret człowieka XX wieku. Kolej jako metafora wszystkiego, co się z XX wiekiem łączy. Rozwój technologii, nadzieje z tym związane, przyspieszenie życia, ale i towarzyszące temu spowolnienie refleksji, dwie światowe wojny, konflikty i zbrojenia, przesiadki na stacjach i stacyjkach (życia), czekanie na dróżnika, konduktora, bilety w jedną stronę, jazda na gapę. Człowiek-podróżnik, flâneur, obieżyświat. Człowiek, który patrzy, ale nie widzi.

46 archiwów filmowych rozsianych po całym świecie

Praca nad takim filmem wymaga pokory. Dziesiątki godzin spędzonych w archiwach europejskich, światowych. Dobór materiałów, szukanie finansowania, zakup licencji, montaż, trudne decyzje o rezygnacji ze zbyt wielu atrakcyjnych materiałów.

Takiego filmu jak "Pociągi" nie nakręci się w przeciągu paru miesięcy, rok to za mało. To praca, projekt, obliczony na wiele lat.

Materiał historyczny staje się w tym przypadku jedynie punktem wyjścia. Pierwotne znaczenie oryginalnego dokumentu filmowego: rejestracja z otwarcia stacji, albo wizyta znanego dygnitarza, podlega dekonstrukcji. Poprzez montaż kolejnych scen, budowane jest nowe przesłanie.

Maciej Drygas działa w ten sposób od lat - w najważniejszych filmach, również w swoim arcydziele, "Usłyszcie mój krzyk" z 1991 roku, ale także w "Stanie nieważkości", "Abu Haraz", "Cudzych listach" czy w "Jednym dniu w PRL'u", metoda artystyczna Macieja Drygasa pozostaje niezmienna. Jego kino strukturalizuje znaczenia, budując je na nowo. Przekształcając zastaną rzeczywistość filmową, bazując na archiwaliach, kreuje nową formę opowieści.

Tym razem demontaż filmowy wynikał ze starannej kwerendy w czterdziestu sześciu archiwach filmowych rozsianych po całym świecie: Bundesarchiv, Biblioteka Kongresu Amerykańskiego, londyńskie BFI National Archive, paryskie Gaumont Pathé i wiele innych. Twórcom udało się odnaleźć materiały w zdecydowanej większości dotychczas nieznane i niepokazywane publicznie, również takie, które w kinofilskim stylu nawiązują do najsławniejszych scen z kinowego dziedzictwa - od braci Lumière, poprzez archiwalia z udziałem wspomnianego już przeze mnie Charlesa Chaplina, kończąc na nawiązaniach do "polskiej szkoły filmowej".

"Pociągi", również dzięki rytmowi muzyki skomponowanej przez Pawła Szymańskiego (Drygas wykorzystuje utwór Szymańskiego - "Compartment 2, Car 7"), mają układ utworu muzycznego. Akty, sceny, obrazy; uwertura, intermezzo; aria i recytatywy.

Kompozytor - Paweł Szymański i montażysta Rafał Listopad, to stali, wierni i sprawdzeni współpracownicy Macieja Drygasa. Wszystkie ostatnie filmy reżysera zrobili wspólnie. Rafał Listopad przejął funkcję montażysty Drygasa po zmarłej w 2008 roku, nieodżałowanej Katarzynie Maciejko-Kowalczyk, zaś z Szymańskim, jednym z najważniejszych kompozytorów muzyki współczesnej, łączą reżysera wieloletnie kontakty zawodowe. Dziesięć lat temu powstała nawet opera Pawła Szymańskiego "Qudsja Zaher" z librettem Macieja Drygasa, która znalazła się w gronie finalistów "International Opera Awards". W "Pociągach" ważny udział ma także reżyser dźwięku, litewski artysta, Saulius Urbanavičius (serial "Anna Karenina", "Mr. Landsbergis", "Miejsca intymne"). Urbanavičius odtwarza, a raczej wymyśla na nowo pociągową fonosferę. Jesteśmy w pociągu, w pędzie, z trasie. Nie wysiadamy.

"Pociągi": Drygas opowiada o wszystkim

Nagle - gwizd! / Nagle - świst! / Para - buch! / Koła - w ruch!

Fraza z nieśmiertelnego wiersza Juliana Tuwima z 1936 roku, przypomina o niezmiennym  pociągowym afekcie. Jeździmy, czekamy, wyczekujemy, zmarznięci, znudzeni, ciekawi. Pociągi to wszystko, i Drygas opowiada o wszystkim. Parowóz, lokomotywa, kolejne, coraz szybsze składy, składy jadące do obozów zagłady, wywózka na śmierć i do życia: salony restauracyjne, glissanda śmiechu, pociągowy spleen.

Ów spleen w efekcie okazuje się najważniejszy. Drygas, Szymański, Listopad, producentka Vita Żelakeviciute, pozostała ekipa, zabierają nas na wyprawę przez XX wiek.

"W życiu nie zdarzają się żadne "wielkie rzeczy". Gdy po latach spoglądamy wstecz i szukamy chwili, w której stało się z nami coś nieodwracalnego, coś decydującego - "przeżycie" lub "wypadek", które ukształtowały nasze późniejsze losy - znajdujemy najczęściej tylko skromne ślady, albo nawet i tego nie" - pisał największy być może kronikarz wielkości i małości XX wieku, węgierski pisarz, Sándor Márai.

"Pociągi" to właśnie takie ślady. Nie wydawały się ani wielkie, ani przesądzające, a jednak decydowały o historii. Wielkiej i małej, publicznej i prywatnej. Pierwsza, druga wojna. Żołnierze ruszający na front, przewożone płaczące dzieciaki, setki dłoni podniesionych zza pociągowych okien z faszystowskim pozdrowieniem. Wciąż te same błędy, nadzieje, że czegoś się nauczymy, znowu błędy, znowu nadzieje. I tak przez lata, dekady, przez wieki. Nieprzypadkowo film otwiera cytat z Franza Kafki: "Nadziei jest dosyć. Nieskończone mnóstwo nadziei. Tylko że nie dla nas".

Nadzieja, że nie wszystko stracone. Pendolino i osobówki. Byleby do celu dotrzeć. Wiedzieć, gdzie ten cel.

9/10

"Pociągi", reż. Maciej Drygas, Polska 2024.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy