Reklama

"Piękne istoty": Stwory światła i ciemności

Oto tegoroczna filmowa walentynka. "Piękne istoty" to adaptacja młodzieżowego romansu pióra Kami Garcii i Margaret Stohl. Za jej kamerą stanął Richard LaGravenese, mający na koncie nominację do Oscara za scenariusz do filmu "Fisher King" Terry'ego Gilliama.

Szkoda trochę "Pięknych istot". Trudno je odbierać jako coś więcej niż kolejny nadnaturalny harlequin, który powstał na fali popularności "Zmierzchu". Tym bardziej szkoda, bo obraz LaGravenese'a jest od większości ekranizacji powieści Stephenie Meyer zdecydowanie fajniejszy: mniej zideologizowany, nadęty i efekciarski, za to dużo zabawniejszy i lżejszy. To wciąż kino schematyczne, ale sympatyczne i bezpretensjonalne.

Zaczyna się tak, jak zwykły zaczynać się nadnaturalne harlequiny: jest on i jest ona, są też szkolne perypetie i magiczne potyczki. Ethan (Alden Ehrenreich) uwielbia książki, ale nie jest nerdem; to dziewczyny mdleją na jego widok, a nie on na widok dziewczyn. Lena (Alice Englert) jest "nowa w szkole" - cudzysłów oznacza to, że idealnie wpisuje się w stereotyp: nie ma przyjaciół, ma za to tajemnice; równocześnie prosi się o gumę do żucia wplątaną we włosy i zakazany przez klasową socjetę romans. Poza tym też lubi czytać, a jej znajomość z Ethanem zaczyna się od polecenia mu twórczości Charlesa Bukowskiego (nie wiem, czy uznać umieszczenie kryptoreklamy tego klasyka pijackiego nihilizmu w filmie dla młodzieży za wywrotowy gest). Potem idzie już z górki. Zaczyna się miłość, a z nią - kłopoty.

Reklama

Powodem kłopotów jest magia. Lena pochodzi z rodziny czarownic i czarnoksiężników, z czym wiąże się kilka nieprzyjemnych faktów. Po pierwsze, w wieku szesnastu lat, podczas rytuału inicjacji, zapadnie decyzja, czy przejdzie na stronę Światła, czy Ciemności. Po drugie, na kobietach w rodzinie ciąży klątwa. Lena żyje z dnia na dzień, wciąż słysząc w głowie tykanie bomby zegarowej: wie, że niedługo jej życie może się diametralnie zmienić, wie też, że ma z tego powodu szlaban na bliższe relacje ze śmiertelnikami. Jest oczytana, więc pewnie czuje się równocześnie jak bohaterka dramatu Sofoklesa i Szekspira.

Na jej związek z Ethanem patrzy krzywo nie tylko rodzina, ale i miejscowa społeczność - akcja dzieje się w fikcyjnym miasteczku w Karolinie Południowej, gdzie większość populacji wygląda i zachowuje się, jakby pochodziła z chowu wsobnego i wciąż ukrywała w pawlaczach białe kaptury Ku Klux Klanu. Blada, mieszkająca na odludziu i otoczona przez nadnaturalne zjawiska, Lena jawi się lokalsom jako podrośnięta wersja dziecka Rosemary. Równie wypacykowane, co rozmodlone blachary szykanują ją w szkole, a podstarzałe dewotki podczas zebrań w kościele wygłaszają przeciwko niej wściekłe tyrady.

Ten cały dramaturgiczny potencjał - te magiczne i społeczne problemy - nie zostaje w "Pięknych istotach" w pełni spożytkowany. Więcej tu światła niż mroku; więcej też romansu niż horroru. Akcja biegnie dość leniwie i skupia się na relacjach między bohaterami. Patrzy się na to bez bólu i żenady, bo młodzi aktorzy potrafią tchnąć nawet w banalne sceny trochę życia; są przy tym ładni i naturalni. Dodatkowego luzu dodają całości obsadzeni na drugim planie i wyraźnie zgrywający się starzy wyjadacze: Jeremy Irons i Emma Thompson. To przede wszystkim dzięki obsadzie idzie się z przyjemnością do końca tej niezbyt oryginalnej historii: do pewnego jak amen w pacierzu happy endu.

5,5/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Piękne istoty" ("Beautiful Creatures"), reż. Richard LaGravenese, USA 2013, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa 15 lutego 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ciemności | recenzja | film | kino
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy