"Piękna katastrofa": A miało być tak pięknie [recenzja]

Dylan Sprouse i Virginia Gardner w filmie "Piękna katastrofa" /materiały prasowe

Dawno tytuł żadnego filmu tak dobrze nie odzwierciedlał tego, co widzimy na ekranie. I nie jest to nawet zasługa tłumaczenia polskiego dystrybutora - a ci nieraz udowodnili, że potrafią być w tej materii kreatywni - a odpowiedzialnych za to "dzieło" twórców, bo w oryginale to wciąż "Piękna katastrofa". Studenckie miłości, daddy issues, marna imitacja "Podziemnego kręgu" (1999), hazard, porwania i dziki seks. Trzeba przyznać, że reżyser, a zarazem scenarzysta Roger Kumble ma fantazję. Tyle, że tym razem grubo go ona poniosła.

"Piękna katastrofa": O co tu chodzi?

W filmie "Piękna katastrofa" wszystko skupione jest wokół postaci Abby (w tej roli Virginia Gardner). Dziewczyny wychowanej w Las Vegas, która za sprawą ojca - nałogowego hazardzisty stała się złotym dzieckiem pokera, ogrywając kolejnych naiwniaków. Poznajemy ją w chwili, kiedy stara się zerwać ze starym wizerunkiem, by spełnić swoje największe marzenie, jakim jest nauka w koledżu. Jeżeli brzmi to wiarygodnie, to wspomniany wyrodny ojciec odniósł jednak jakiś sukces wychowawczy, bo taka postawa to dzisiaj pewnie rzadkość.

Reklama

Abby decyduje się na wyjazd, wysyłając jedynie z drogi mężczyźnie pożegnalnego maila, a na miejscu czekają już na nią: przyjaciółka (Libe Barer), jej chłopak (Austin North), a wkrótce i jego kuzyn Travis (Dylan Sprouse). I to właśnie ten ostatni, który za dnia stara się być przykładnym studentem, a nocami zamienia się w bestię, walcząc na gołe pięści w czymś w rodzaju akademickiego podziemnego kręgu (sic!), staje się obiektem westchnień, ale i kłopotów bohaterki.



"Piękna katastrofa": Miało być zabawnie, ale nie jest

Gdyby była to historia o rodzącym się uczuciu dwójki pozornie zupełnie niepasujących do siebie bohaterów, można by przymknąć oko i jakoś to znieść. Nie każdy twórca musi się przecież od razu silić na oryginalność, a i zrobienie filmu, bazującego na zlepku oklepanych gatunkowych motywów też finalnie może przynieść trochę frajdy. Ale dla Rogera Kumble’a, który skądinąd ma w swoim artystycznym portfolio jeden z klasyków wśród filmów dla nastolatków końca lat 90., czyli "Szkołę uwodzenia" (1999), najwyraźniej było to za mało.

Stąd obok wojny płci mamy w "Pięknej katastrofie" także wojny na pięści (swoją drogą dość żenujące, zwłaszcza z przeciwnikiem o wdzięcznej ksywie "Czarnobyl"), karciane rozgrywki rodem z "Hazardzistów" (1998), gangsterską intrygę i demolowanie pokoju hotelowego w imię dobrego seksu.

Na dłuższą metę trudno nawet kibicować bohaterom filmu Kumble’a, bo ich motywacje i zachowanie niewiele mają wspólnego nie tylko ze zdrowym rozsądkiem, czy jakąkolwiek dojrzałością, ale również inteligencją, jaka powinna odpowiadać temu, w jakim są wieku. Jak chociażby w scenie, gdy Travis, widząc w telefonie u Abby wiadomość od mężczyzny o imieniu Mick (naprawdę nietrudno się domyśleć, o co chodzi), zamiast próbować to wyjaśnić, wybiega zdenerwowany i znika na całą noc, nie dając znaku życia. Brzmi jak liceum, a może i podstawówka. Trudno oprzeć się też wrażeniu, że dłuższymi chwilami miało być w "Pięknej katastrofie" zabawnie, a jest niestety tak, jak z wspomnianymi scenami walk (patrz wyżej).

W pewnym słynnym dramacie z przełomu XVI i XVII wieku autorstwa Williama Szekspira padały słowa: "W tym szaleństwie jest metoda". W tym jednak, jakie zaserwowali nam twórcy opisywanej produkcji obawiam się, że nie ma żadnej. Często bywa tak, że jak się chce zrobić film o wszystkim, to w efekcie powstaje opowieść o niczym. I to niestety przypadek nowego filmu Rogera Kumble’a. Tym samym, myślę że akurat tę katastrofę spokojnie możemy sobie darować.

3/10

"Piękna katastrofa" (Beautiful Disaster), reż. Roger Kumble, USA 2023, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 28 kwietnia 2023 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Piękna katastrofa (2023)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy