"Piąta pora roku": Urok dojrzałej miłości
"Piąta pora roku" Jerzego Domaradzkiego to historia romansu dwójki dojrzałych kochanków: owdowiałej kobiety (Ewa Wiśniewska) i byłego górnika (Marian Dziędziel), którzy wspólnie wybierają się w samochodową podróż przez Polskę.
Zaczyna się jak łzawy melodramat sprzed kilkudziesięciu lat - patetyczna muzyka Jerzego Satanowskiego i kiczowaty morski landszaft podczas zachodu słońca. Złapałem się za głowę i pomyślałem, że to będzie "geriatryczne" kino romantyczne. Po chwili okazało się jednak, że to tylko ramka dla całego obrazu, Domaradzki ani myśli fundować nam archaicznego melodramatu. Bawiąc się gatunkiem komedii romantycznej i kina drogi opowiada całkiem oryginalną, do tego świetnie napisaną historię (autorką scenariusza jest jedna ze studentek reżysera).
Punkt wyjścia całej intrygi jest trochę sztampowy, ale nie szkodzi. Witek (Dziędziel) jest emerytowanym górnikiem, który dorabia grywaniem na pogrzebach. Właśnie na cmentarzu poznaje dystyngowaną Barbarę (Wiśniewska), która żegna się z miłością swego życia. Pogrążonej w żałobie kobiecie nie w głowie amory, jednak rubaszny Ślązak nie daje za wygraną i po kilku podchodach udaje mu się namówić kobietę na wspólną samochodową wycieczkę nad morze. Nad morze, bo właśnie tam Barbara ma rozsypać prochy swego ukochanego i zgadza się na oferowaną przez Witka szoferską usługę.
Źródłem jadowitego komizmu tego statecznego filmu jest kontrast między głównymi bohaterami. Witek jest prostym chłopem, Barbara to przy nim prawdziwa arystokratka. Zderzenie dwóch światów najdobitniej uwyraźnia się w kwestii muzycznego gustu. Oboje kochają muzykę, jednak Barbara, sama grająca na pianinie, jest miłośniczką muzyki klasycznej, podczas gdy Witek gustuje w disco-polo dorabiając sobie na wieczornych potańcówkach. Stopniowo jednak towarzysze wspólnej podróży zaczynają przekonywać się do siebie, a początkowe animozje przeradzają się w głębszą zażyłość i dojrzałe uczucie.
Mimo że bohaterowie "Piątej pory roku" podróżują po Polsce, topograficznym bohaterem filmu Domaradzkiego jest Śląsk. Nie chodzi nawet o język (myślę, że w niektórych momentach wskazane byłyby nawet polskie napisy), tylko o całą kulturową otoczkę. Zastrzegam jednak: to nie jest żadna cepelia - Śląsk w "Piątej porze roku" jest żywy, pulsujący energią i rubaszny. Kazimierz Kutz powinien być kontent. Gorzej wyszła Domaradzkiemu panorama współczesnej Polski. Nie czuć w filmie (ani nie widać) tego, że bohaterowie opuszczają Śląsk. Poza jednym momentem, kiedy Barbara odwiedza dworek swego dzieciństwa, obserwujemy na ekranie tę samą Polskę B. Małe mieścinki, wyboiste drogi, zamknięte sklepy. Domaradzki spędził dużo czasu w Australii, jego Polska wydaje się więc urokliwa, ale mało autentyczna.
Najmocniejszym punktem "Piątej pory roku" jest jednak aktorstwo. Marian Dziędziel i Ewa Wiśniewska z mistrzowskim wyczuciem konwencji wcielają się w parę odkrywających uroki dojrzałej miłości ludzi. Urokliwe to wszystko, prostolinijne i autentycznie zabawne, zwłaszcza że Dziędziel bez pomyłki odgrywa nam typowego Ślązaka prezentując bogaty repertuar śląskiej gwary. Genialnie wspiera go w tym grający jego najbliższego przyjaciela Andrzej Grabowski (a są w tym filmie jeszcze smaczne epizody, np. Natalii Rybickiej, czy Leszka Lichoty).
Dawno nie widziałem tak autentycznego filmu o Śląsku, mimo że w "Piątej porze roku" tak naprawdę idzie o co innego - o "czułe słówka" między Dziędzielem i Wiśniewską.
6/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Piąta pora roku", reż. Jerzy Domaradzki, Polska 2012, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 26 grudnia 2012 roku.
---------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!