"Pewnej nocy w Miami": Gladiatorzy [recenzja]

Kadr z filmu "Pewnej nocy w Miami" /materiały prasowe

Reżyserski debiut Reginy King, zdobywczyni Oscara za drugoplanową rolę w "Gdyby ulica Beale umiała mówić" (reż. Barry Jenkins, 2019), to film oparty na sztuce Kempa Powersa. Opowiada o wyimaginowanym przebiegu spotkania, do jakiego doszło 25 lutego 1964 roku pomiędzy Malcolmem X (Kingsley Ben-Adir), Samem Cookiem (Leslie Odom Jr.), Jimem Brownem (Aldis Hodge) a Cassiusem Clayem (Eli Goree), tuż po zdobyciu przez tego ostatniego, już wkrótce znanego powszechnie jako Muhammad Ali, mistrzostwa świata w boksie. Tę teatralność zdecydowanie czuć, ale temperatura sporów i dyskusji na tematy istotne społecznie, rezonujące również dziś, jest na tyle wysoka, że całość broni się jako głos w walce o równouprawnienie Afroamerykanów.

Obraz King to w zasadzie jednoaktówka poprzedzona prologiem charakteryzującym wszystkich bohaterów, którzy sami siebie nazywają tu gladiatorami (nie bez powodu - każdy z nich, na swój sposób, występuje na arenie ku uciesze nie tylko swoich czarnych braci, ale i białego establishmentu oraz równie białej gawiedzi).

Na tym etapie Malcolm X ma już na pieńku z liderami Narodu Islamu, dlatego planuje odseparowanie się od ruchu i założenie własnej organizacji. Mający na koncie kilka spektakularnych sukcesów Cooke trafia w końcu do słynnego nowojorskiego klubu nocnego Copacabana, ale jego występ zostaje chłodno przyjęty przez w większości białą publikę. Pochodzący z Głębokiego Południa Brown, wielka gwiazda futbolu amerykańskiego, odwiedza przyjaciela rodziny, potomka plantatorów, który nie szczędzi gościowi ciepłych słów, by zaraz potem, w najbardziej kluczowym momencie, zabronić mu wejścia do domu, bo ten jest czarny. Clay z kolei, pewny siebie i wyjątkowo młody bokser, czuje, że nie było i nie będzie pięściarza większego od niego. Ma właśnie dołączyć do Narodu Islamu, gdy dowiaduje się, że jego mentor, Malcolm X, opuszcza zgromadzenie.

King doskonale rozumie klimat lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to walka o prawa obywatelskie zyskiwała na sile i popularności. Portretując ludzi o szczytu sławy, udowadnia jednak, że echa segregacji spod znaku Jima Crowa są zawsze słyszalne, niezależnie od odniesionych sukcesów, utożsamianych tu z bogactwem i sławą. Pieniądze i rozpoznawalność to zdecydowanie za mało, by pozbyć się rasizmu. Nadchodzi zmiana, jak śpiewa w finale Cooke, ale najpierw trzeba jeszcze przetrwać zawieruchę. W samym jej centrum znajdują się bohaterowie "Pewnej nocy w Miami" (2020): celebryci epoki, ale i przyjaciele, którzy nie boją się wejść w dialog na temat roli każdego z nich w pokonaniu dziejowej zamieci.

Reklama

Malcolm X wierzy, że mężczyźni, których gości, mogą włączyć się w walkę o prawa Afroamerykanów w nie mniejszym stopniu niż on sam. Wszak wokal, jakim dysponuje Cooke, może być nośnikiem treści dających ukojenie i przynoszących nadzieję wszystkim uciśnionym braciom, podobnie zresztą jak pięści Claya czy charyzma i talent Browna. To właśnie dlatego, puszczając "Blowin’ in the Wind", Malcolm X wprost nie może się nadziwić, że Bob Dylan, biały chłopak Minnesoty, jest w stanie stworzyć pieśń protestu, pod którą podpisaliby się ciemiężeni czarnoskórzy. "Ile dróg musi człowiek przejść, nim nazwie się człowiekiem?". Innymi słowy: "Co jeszcze muszą zrobić udręczeni, by inni zobaczyli w nich wreszcie ludzi?". Cooke, zanim ostatecznie skomponuje utwór "A Change Is Gonna Come", emancypacyjną wypowiedź płynącą bezpośrednio z jego duszy, udowodnia najpierw, że to, co robi teraz - a mowa o budowie własnego imperium wydawniczego - także jest rodzajem walki, pokazującej, że oto czarny człowiek może, na własną rękę, wspiąć się na samą górę.

Tak samo jak Brown i Clay, którzy - inaczej niż Malcolm X - przecierali szlaki. Ten pierwszy, wykorzystując pozycję na boisku, porzucił sport na rzecz Hollywood, występując w szeregu mniejszych lub większych filmów i stając się jedną z czołowych czarnoskórych gwiazd kina akcji lat siedemdziesiątych. Ten drugi natomiast, długo będąc pariasem w oczach społeczeństwa, przeszedł do historii jako najwybitniejszy pięściarz w dziejach boksu, a już jako legenda mógł sobie pozwolić na kroki tak odważne jak odmówienie udziału w wojnie w Wietnamie.

Koniec końców, mimo iż film jest jak najbardziej na czasie - wyraźnie koresponduje z ruchem Black Lives Matter - a aktorsko stoi na najwyższym poziomie, jego gadatliwy charakter, nie zawsze zwieńczony puentą, redukuje go do rangi teatru w konserwie.

6/10

"Pewnej nocy w Miami", reż. Regina King, USA 2020, premiera: Amazon Prime Video, 15 stycznia 2021 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy