"Pasażer" [recenzja]: Non-stop

Vera Farmiga i Liam Neeson w filmie "Pasażer" /materiały dystrybutora

Można by przypuszczać, że przy czwartym wspólnym projekcie z Jaumem Collet-Serrą Liam Neeson porzuci wreszcie "ciemną stronę mocy", a spluwę zostawi w szafie. W końcu jak długo można ganiać bandziorów, wdawać się w bójki i demaskować złoczyńców? Nic bardziej mylnego. Choć policyjny mundur zastąpił garnitur agenta ubezpieczeniowego, w "Pasażerze" Neeson to wciąż ten sam twardziel o dobrym sercu i z głową na karku. Dlatego gdy tylko w podmiejskim pociągu zaczyna dziać się coś podejrzanego, błyskawicznie przechodzi do rękoczynów. Fani mogą spać spokojnie: wszystko w normie.

Na papierze "Pasażer" brzmi jak kontynuacja przebojowego "Non-stop", z tym, że zamiast uprowadzonego samolotu pasażerskiego mamy uprowadzoną kolejkę. Zaczyna się jednak oryginalnie - Michael (Liam Neeson) to zupełny przeciętniak, który każdego dnia od dziesięciu lat przemierza pociągiem tę samą trasę "centrum miasta - dom". Wcześniej zrezygnował z kariery policjanta, by chronić własną rodzinę. Niestety, nadchodzi moment, gdy sielanka się kończy i mężczyzna ląduje na bruku. Na ratunek przychodzi Joanna (Vera Farmiga), piękna kobieta, którą Michael poznaje w pociągu... i która proponuje mu sto tysięcy dolarów za drobną przysługę. Zdesperowany mężczyzna pochopnie akceptuje propozycję.

Reklama

Konsekwencje są, oczywiście, przerażające - bo jak się okazuje, drobna przysługa może zaważyć nie tylko na życiu współpasażerów, ale i najbliższych Michaela. Eks-gliniarz uruchamia więc swój detektywistyczny szósty zmysł i rusza przez zatłoczone przedziały w poszukiwaniu tych, którzy wystawili go na próbę. O pomoc prosi także swojego przyjaciela i byłego partnera z policji, Alexa (Patrick Wilson). Rozwój tej opowieści łatwo przewidzieć: dobrzy ludzie dostają w kość, źli wylatują przez okna pociągu, a wagony wypadają z torów. Nad chaosem zawsze czuwa jednak on - Liam Neeson. Normalka.

Collet-Serra i jego gwiazdor doskonale zdają sobie sprawę, że już po raz czwarty wchodzą do tej samej rzeki... i po raz czwarty robią to w pełni świadomie. "Pasażer" jest więc wszystkim tym, czym powinien być: trochę manifestem o wartości rodziny w kluczu "Uprowadzonej", trochę efekciarskim thrillerem na modłę wspomnianego "Non-stop", trochę pełną napięcia opowiastką o szarym człowieku uwikłanym w intrygę przerastającą jego wyobrażania - niczym "Tożsamość". Lecz na pierwszym planie zawsze pozostaje wizja solidnego "męskiego" kina, w którym świat dzieli się na dobrych i złych, o człowieku świadczą czyny, nie słowa, a na męstwo stać jedynie tych, którzy umieją postawić życie innych nad własnym.

Dorzucając do tego intrygujący punkt wyjścia, wybuchowy drugi akt i szczerze zaskakujący finał otrzymujemy film, który jest gwarantem kinowych emocji. Oczywiście reżyser nigdy nie łudzi się (i nie próbuje łudzić widza), że tworzy dzieło, które zapisze się złotymi zgłoskami w historii kinematografii. "Pasażer" to ten rodzaj thrillera, o którym nie pamięta się tuż po ostatnim gryzie popcornu, a za kilka lat zasili program telewizyjny jako jeden z "hitów dnia", oglądanych do kolacji na lepsze trawienie. Ale, co ważne, od pierwszej do ostatniej sekundy do niczego więcej nie aspiruje... Za tę szczerość, dość nietypową w Hollywood, już należy twórcom podziękować. A że ich wysiłek w zabawianiu nas jest więcej, niż satysfakcjonujący? Tym lepiej.

Motorem napędowym "Pasażera" jest twórcza energia na linii Neeson - Collet-Serra. Charyzma aktora i umiejętności reżysera znajdują tu idealne dopełnienie: pierwszy wie, co zrobić, by w minutę zdobyć sobie naszą sympatię, drugi potrafi to doskonale wykorzystać, by później bawić się naszymi oczekiwaniami. Twórca "183 metrów strachu" to mistrzowski wyrobnik, który talent do budowania napięcia ma w małym palcu, zna się także na ekspresowym malowaniu sylwetek - w krótkiej ekspozycji potrafi sportretować grupę charakterystycznych podejrzanych, których naprawdę się pamięta. Neeson natomiast to aktor-automat, który nawet bije się z klasą. Jak w wieku 65 lat jest w stanie udźwignąć na swoich barkach film akcji? Nie pytajcie. Ważne, że robi to z wigorem osiemnastolatka. Aktorskiej głębi dodają Vera Farmiga i Patrick Wilson, para z "Obecności", w drugoplanowych rolach.

Dla fanów duetu Neeson - Collet-Serra nie będzie żadnym zaskoczeniem, że cała intryga jest grubymi nićmi szyta (lub, mówiąc bardziej wprost, najzwyczajniej niezbyt mądra). Chyba nikt jednak nie oczekuje po "Pasażerze" przyziemności i zachowawczości - umiar to w koszyku z innym kinem. Tak samo można czepiać się kilku realizacyjnych niedoskonałości i problematycznego pierwszego aktu, lecz przepychanki, wybuchy i strzelaniny z drugiego i trzeciego odpłacają to z nawiązką. I mimo że już niedługo nad głowami twórców powinno zabłysnąć pytanie ze szlagiera "Kiedy powiem sobie dość", na razie nie widać potrzeby, by składali broń. Królowie hollywoodzkiego kina sensacyjnego wciąż w formie.

6,5/10

"Pasażer" (The Commuter), reż. Jaume Collet-Serra, USA 2017, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 12 stycznia 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pasażer
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama