Parszywa robota
"Habemus papam - mamy papieża" ("Habemus Papam"), reż. Nanni Moretti, Włochy/Francja 2011, dystrybutor Gutek Film, premiera kinowa 28 października 2011 roku.
Gdy Nanni Moretti, ogłosił, że kolejny film nakręci o papieżu w depresji, oczekiwano skandalu. Na pokazach na festiwalu w Cannes zamiast skandalu była dobra zabawa. "Habemus Papam", najnowszy film twórcy poruszającego "Pokoju syna", wzbudza raczej mieszane uczucia niż kontrowersje.
Moretti jest zbyt inteligentnym reżyserem i celnym w swej ironii obserwatorem współczesnej rzeczywistości, by "Habemus Papam" uznać za film słaby. Niestety, choć niezwykle zabawny, w pewnym momencie rozczarowuje. Subtelny i ciepły humor opowieści zaczyna dominować wraz z pojawieniem się na ekranie Morettiego w roli psychoanalityka, który staje się niemal konferansjerem watykańskiego przedstawienia. Gagi, choć zabawne, gaszą potencjał, jaki tkwił w punkcie wyjścia historii "Habemus Papam".
Oto po śmierci papieża zbierają się kardynałowie na konklawe, by wybrać jego następcę. W duchu, każdy z nich modli się, by... nie zostać wybranym do, jak się okazuje, bardzo stresującej, by nie powiedzieć parszywej roboty. Kościół przeżywa kryzys, wierni zgromadzeni na placu św. Piotra czekają na wielkie słowa, a współczesne technologie sprawiają, że kiedyś lokalny święty teatrzyk znajduje się pod obstrzałem globalnych mediów. Nieoczekiwanie w ostatniej fazie głosowania wygrywa kardynał Melville, który z początku wydaje się zadowolony z wyboru. Tuż przed wyjściem na balkon przeżywa atak panicznego strachu i załamanie nerwowe. I tak świat katolicki niby ma papieża, ale tak jakby nie miał. Na ratunek wezwany zostaje psychoanalityk.
Absurdalna z pozoru sytuacja, która swój punkt kulminacyjny osiąga w scenie próby przeprowadzenia sesji psychoanalitycznej w otoczeniu kardynałów, miała w sobie spory potencjał, niestety nie wykorzystany w pełni przez Morettiego. Reżyser wolał pójść tropem komedii ludzkiej - wyśmiewa psychoanalityka z przerostem ego, psychoanalizę (z papieżem lekarz raczej nie porozmawia o dzieciństwie, matce i erotycznych snach), bawi się postaciami kardynałów, kreowanych często na zabawnych starszych panów z różnymi drobnymi przyzwyczajeniami i przywarami, wyśmiewa współczesne media i dziennikarzy, Watykański teatr, organizując w finale mecze siatkówki dla kardynałów. Śmieszą polskie przekleństwa z ust Jerzego Stuhra jako rzecznika Watykanu. Śmieszy etykieta i reguły porządkujące życie na katolickim "zamku".
W wyniku jednak tego śmiechu rola, wybitnego przecież aktora, ponad 80-letniego Michela Piccoli ogranicza się do wiecznie zdumionej miny. Niewiele dowiadujemy się o tej postaci. Choć jego ucieczka z Watykanu i samotna podróż po mieście, wizyta w kawiarni czy w teatrze odkrywają dawne marzenia o karierze aktorskiej, aktualne wątpliwości i lęki, to brakuje właśnie owej psychoanalitycznej sesji, z której mógłby wyjść niezwykły komentarz do współczesnej rzeczywistości i duchowości człowieka. Świadczy o tym jedna z pierwszych i ostatnich scen filmu, każda niezwykle mocna, bo ujawniająca tragiczny i ludzki wymiar odgrywanego teatru: klamra z papieżem uciekającym sprzed wyjścia na balkon, który w końcu znajduje w sobie odwagę, by stanąć przed wiernymi. Podtrzymywany przez Morettiego kolejnymi dowcipnymi sytuacjami uśmiech na twarzy widzów zamiera, w ostatnim, odważnym geście papieża.
Pięknie odtworzone wnętrza Watykanu, doskonałe aktorstwo i inteligentne dialogi czy gagi pozostawiają niedosyt. Mimo tego, "Habemus Papam" to i tak obowiązkowa filmowa lektura tej jesieni, nawet ze świadomością, że nie jest tym, czym mogłaby być.
7/10
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!