Reklama

Oddech niekontrolowanego szaleństwa

"Nie opuszczaj mnie", reż. Ewa Stankiewicz, Polska 2010, dystrybutor: Lancelot Media, premiera kinowa: 10 czerwca 2011

Mimo że seans pełnometrażowego debiutu reżyserskiego Ewy Stankiewicz "Nie opuszczaj mnie" przynosi więcej rozczarowań niż pozytywnych zaskoczeń, bezlitośnie i jednogłośnie sponiewierany przez rodzimą krytykę obraz zasługuje na życzliwszą recepcję.

Oficjalnej premierze tego filmu na ubiegłorocznym festiwalu w Gdyni towarzyszyły pozaartystyczne emocje. Powodem był zrealizowany wspólnie z Janem Pospieszalskim zaangażowany politycznie dokument "Solidarni 2010". "Nie opuszczaj mnie" potępione zostało w czambuł, jednak nie sposób odnieść wrażenia, że ocenę artystycznej wartości debiutu Stankiewicz przesłoniła polityczna aktywność reżyserki. Przypominam sobie wcześniejszy o kilka lat przypadek filmu "Apocalypto" Mela Gibsona, który wchodził na nasze ekrany tuż po antysemickim wybryku hollywoodzkiego gwiazdora. Wtedy też dziełu dostało się za autora.

Reklama

"Nie opuszczaj mnie" opowiada historię dwójki młodych ludzi. Ona - Joanna (Agnieszka Grochowska) - jest dziennikarką, on - Łukasz (Wojciech Zieliński) - zakonnikiem. Poznają się w szpitalu, gdzie ona przychodzi do swojej ciężko chorej matki (Grażyna Barszczewska), on zaś opiekuje się byłym mentorem, trenerem koszykówki (Daniel Olbrychski). Stankiewicz stara się opowiadać nam w "Nie opuszczaj mnie" dwie osobne historie, przeplatając wątek Joanny z opowieścią o Łukaszu. Nie udaje jej się jednak umiejętnie zbalansować osobnych, choć stycznych ze sobą życiorysów dwójki protagonistów.

Poniekąd winić za to można fragmentaryczną strukturę narracji "Nie opuszczaj mnie", utrudniającą widzowi emocjonalną identyfikację z bohaterami filmu. Kolejne zdarzenia nie następują tu bowiem w chronologicznym porządku, Stankiewicz zaburza linearną strukturę "Nie opuszczaj mnie", często zmienia perspektywę opowieści, wprowadza zbyt wiele wątków pobocznych. Jej film wydaje się zbiorem mniej lub bardziej udanych scenek, potasowanymi aktorskimi etiudami.

O czym opowiada "Nie opuszczaj mnie"? Za dużo w tym filmie tematów. Gdyby się czepiać, można potraktować film Stankiewicz jako wielkie oskarżenie polskiej służby zdrowia. W tak jednoznacznie negatywnym, bezdusznym i nieludzkim świetle środowisko medyczne nie zostało jeszcze pokazane. Ale nad dokumentalizmem tego obrazu górę bierze nadrealna warstwa filmu, kiedy opuszczamy szpital i zaczynamy snuć się za bohaterami po nocnym Wrocławiu, w której to wędrówce towarzyszą nam miejscowe prostytutki, będące w "Nie opuszczaj mnie" czymś na kształt greckiego chóru.

Nie udaje się też reżyserce utrzymać równego tonu "Nie opuszczaj mnie". Problem w tym, że to, co początkowo wydaje się realistycznym dramatem obyczajowym, stopniowo przybiera formę jakiejś sennej imaginacji, fantasmagorycznej maligny, w której po omacku poruszają się coraz bardziej wyobrażeni bohaterowie. Rozjeżdża się ten film w "wong-kar-waiowe" klimaty: wyraziste, kontrastowe kolory zatopione w mrocznych zaułkach mają potęgować wrażenie tajemnicy.

Film broni się aktorsko. Agnieszka Grochowska doskonale odgrywa emocjonalne rozedrganie swojej bohaterki, jej zadyszana rola, mimo montażowych puzzli, układa się w całkiem spójną emocjonalnie całość. Mniej pola do popisu ma za to Wojciech Zieliński, który bez fajerwerków, ale rzetelnie wciela się w postać mężczyzny przeżywającego kryzys wiary. Grażyna Barszczewska i Daniel Olbrychski są zaś na tyle doświadczonymi aktorami, że wystarczy im jedna scena, by uratować swoje kreacje.

Prawdziwą radością są jednak w "Nie opuszczaj mnie" aktorskie epizody - zupełnie zbędne z punktu widzenia dramaturgii całości role, które najsilniej zapadają w pamięć widza. Monika Radziwon w maleńkiej roli "Pszczółki", czy Dariusz Siatkowski jako klient w burdelu (dla którego była to ostatnia rola w karierze) pozwalają filmowi Stankiewicz złapać oddech niekontrolowanego szaleństwa. Wolę te niezborne momenty od starannie wykoncypowanej i trącącej tanią metafizyką historii o tym, jak to "każda kobieta szuka swojego mężczyzny i każdy mężczyzna szuka swojej kobiety". W nich bowiem z największą siłą dochodzi do głosu reżyserski temperament Stankiewicz.

4/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: szaleństwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama