Reklama

"Ocalony" [recenzja]: Wszyscy za jednego

"Ocalony" jest ekranizacją autobiograficznej powieści Marcusa Luttrella (napisanej wespół z Patrickiem Robinsonem), opowiadającej o brawurowej misji czterech komandosów Navy SEALs, którzy mieli za zadanie zneutralizować jednego z przywódców Al-Kaidy.

Podobno każdy dobry film da się opowiedzieć w jednym zdaniu. Całkiem nieźle poradził sobie z tym zadaniem polski dystrybutor "Ocalonego", promując wojenną produkcję takim oto hasłem: Zdani tylko na siebie walczą o przetrwanie. Trzeba przyznać, że to dosyć wierne odzwierciedlenie tego, co czeka nas w dwugodzinnym obrazie Petera Berga, reżysera, który po kompromitującej wpadce, jaką był bez wątpienia "Battleship. Bitwa o Ziemię", wraca do formy.

Swego czasu nakręcił już niezły dramat wojenny - "Królestwo" i widowiskowy film akcji - "Hancock", teraz postanowił połączyć te dwa gatunki, przy okazji adaptacji bestsellerowej powieści cudem ocalałego żołnierza. "Nieważne, ile już razy opowiedziałem swoją historię, lub ile osób przeczytało moją książkę, liczba ta blednie przy ilości widzów, którzy obejrzą ten film" - przekonuje Marcus Luttrell. Wraz z trzema innymi amerykańskimi żołnierzami był on członkiem operacji "Czerwone Skrzydło". Ich misja polegała na identyfikacji Ahmada Shaha, kluczowego talibskiego przywódcy, który miał ukrywać się gdzieś na górskim obszarze, niedaleko afgańskiej granicy z Pakistanem.

Reklama

Grany przez Marka Wahlbrega Luttrell, Mike Murphy (Taylor Kitsch), Danny Dietz (Emile Hirsch) oraz Matt Axelson (Ben Foster), dowodzeni zdalnie przez komandora Erika Kristensena (Eric Bana), bez przeszkód zrealizowali jedynie początkową fazę zadania. Odkryci przez pasterzy, zdecydowali się wypuścić ich, ryzykując tym samym osaczenie przez przeważające sił wroga. Zgodnie z przewidywaniami ich życie zamieniło się w piekło, gdy atak uzbrojonych po zęby talibskich bojowników przyszedł niespodziewanie ze wszystkich stron.

I w tym momencie zaczyna się to, co polski dystrybutor określił mianem walki o przetrwanie, a co, niegdyś, w dobie wypożyczalni kaset video - bo do filmów znajdujących się na ich półkach, świadomie lub nie, nawiązuje "Ocalony", nazywane było totalną rozwałką. Pierwsze rozdziały filmu - skrojone na modłę hollywoodzką, standardowe i schematyczne, że aż boli - w których oglądaliśmy krótkie przedstawienie bohaterów, ich wspólnych relacji, interakcji z bliskimi i otoczeniem przygotowywały nas do tego momentu - kilkudziestominutowej walki na polu bitwy w najlepszym wydaniu.

Ta rozgrywająca się w górskim lesie sekwencja jest zdecydowanie najmocniejszym punktem, a zarazem największym atutem dzieła Berga. Jest tu wszystko, czego fan kina akcji może się domagać od tego typu produkcji. Wymiana ognia z wszystkiego, co wpadnie w rękę (od pistoletów przez karabiny po wyrzutnie rakiet), walka wręcz, upadki z dużych wysokości, potyczki o najlepsze strategicznie pozycje, przemieszczanie się pod naporem sił wroga... A w środku tego wszystkiego czterech żołnierzy, którzy zbierają kulki w każdą możliwą część ciała, ale mimo tego się nie poddają, powstają, by zaraz upaść, spadają, by wstać.

Oczywiście kibicujemy im, bo tak naszą sympatią steruje reżyser, ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że manipuluje się nami. Jesteśmy świadomi patosu, w jakim wręcz pływa cała ta produkcja, już od pierwszych scen, gdy Berg pokazuje nam, z czym trzeba się zmierzyć, aby dostać się do "Fok", ile krwi, potu i łez trzeba wylać się z siebie podczas morderczych treningów. Ale w momencie, gdy kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby brodaczy krzyczy za "naszymi" żołnierzami Allahu Akbar pojmujemy - a przynajmniej tego domagają się od nas twórcy "Ocalonego" - że właśnie na taką okazję ich przygotowywano.

Na polu bitwy Luttrell, Axelson, Murphy i Dietz są niczym nadludzie, ponadprzeciętnie odporni, gotowi do największych poświęceń, oddający swe życia za przyjaciół z jednostki, ale ludzki wymiar cała ta historia zyskuje wraz z ostatnimi scenami, gdy skrajnie wycieńczony autor książki "Przetrwałem Afganistan" trafia w ręce pasztuńskich wieśniaków, którzy narażają życie całej wioski, ale nie oddają go w ręce talibów.

Całość zilustrowana zostaje jeszcze zdjęciami prawdziwych bohaterów tej historii, ale to już dodatek dla amerykańskiego widza, polski na tą indoktrynację pozostanie raczej oporny. Co nie znaczy, że film Berga nie zrobi na nim wrażenia - co prawda tylko w doskonale sfotografowanej, udźwiękowionej (dwie nominacje do Oscarów) i zmontowanej (aktorską pomijam, bo tu ważniejsze od grania jest strzelanie) warstwie bitewnej, nawiązującej do najlepszych przedstawicieli gatunku ("Szeregowiec Ryan", "Helikopter w ogniu"), ale to i tak dużo więcej niż w ostatnim czasie prezentowały filmy wojenne rodem z Hollywood.

6,5/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Ocalony" ("Lone Survivor"), reż. Peter Berg, USA 2013, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 14 marca 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy