Kino Todda Haynesa wywoływało u mnie bardzo różne, nierzadko odmienne emocje, ale w tej materii zawsze było angażujące. Zarówno w tej bardziej eksperymentalnej odsłonie, gdy w nieoczywisty sposób portretował on Boba Dylana ("I'm Not There. Gdzie indziej jestem" - 2007), jak i wtedy gdy kręcił klasyczny melodramat pokroju "Carol" (2015). Te filmy wchodziły głęboko pod powierzchnię, po której w najnowszej produkcji zatytułowanej "Obsesja" Amerykanin jedynie się prześlizguje.
Zresztą tych powierzchni na dobrą sprawę jest tu kilka, począwszy od obyczajowego skandalu sprzed lat, przez nieoczywiste relacje, nie tylko zresztą damsko-męskie, po branżę filmową, która zainteresowała się tabloidowym tematem. A gdzieś w tle pobrzmiewa jeszcze kryzys męskości, uosabiany przez najbardziej nieporadną postać w całym filmie, w jaką wciela się znany z serialu "Riverdale" Charles Melton. Emocjonalne dziecko w ciele dorosłego, napakowanego mężczyzny, od którego znacznie bardziej dojrzałe są jego nastoletnie pociechy.
Być może to kwestia nieprzepracowanych traum z dawnych lat, wszak u podłoża fabuły filmu "Obsesja" stoi romans, w jaki przed dwiema dekadami trzynastoletni wtedy Joe wdał się z dużo starszą Gracie (Julianne Moore). Bo niby jak miał sobie z tym poradzić, skoro ta relacja dalej trwa i od samego początku widać, kto rodzaje w niej karty? Tak czy siak, widząc jak Joe ustami Meltona nieporadnie składa kolejne słowa, nieskutecznie próbuje być czymś więcej niż jedynie błyskotką u boku swojej partnerki, trudno wziąć jego stronę. Z tego nieco karykaturalnego obrazu mężczyzny raczej się dyskretnie podśmiechujemy, niż mielibyśmy mu współczuć.