"Obrońcy skarbów" [recenzja]: Parszywa siódemka i Madonna
Filmy Clooney'a-reżysera to najczęściej przyjemna podróż w czasie. Kino w starym stylu. Niekiedy bardziej, niekiedy mniej udane, ale zawsze miłe dla oka. Podobnie jest z "Obrońcami skarbów". Choć podpadają raczej pod kategorię mniej udatnych produkcji "made by Clooney", to jednak nie są pozbawieni uroku.
Historia w "Obrońcach skarbów" zaczerpnięta została z książki Roberta Edsela "Monuments Men", w której opisał specjalną jednostkę w ramach alianckich sił zbrojnych, utworzoną pod koniec II wojny światowej.
Oddział złożony w dużej mierze ze znawców sztuki i konserwatorów liczył sobie kilkaset osób i miał za zadanie m.in. odnalezienie ukradzionych przez nazistów dzieł. Historia niezwykła i prawdziwa, więc trudno się dziwić, że zainspirowała Clooney'a i Granta Heslova do napisania scenariusza.
Najnowszy film Clooney'a jedynie ów wojenny wątek zaznacza, bez wdawanie się w szczegóły czy zgodność z historyczną faktografią. Drużyna Clooney'a liczy sobie siedem osób, stanowiąc dość osobliwą parszywą siódemkę, która ma do wykonania zadanie dość niewdzięczne i z pozoru skazane z góry na porażkę. Główny wątek zaczyna rozwijać się wokół skradzionej i ukrytej przez nazistów Madonny z Brugii Michała Anioła, którą starają się odnaleźć tytułowi obrońcy skarbów.
Wdzięk tego filmu polega na budowaniu narracji w oparciu o stare, filmowe schematy. Clooney kocha dawne kino, lubi traktować je jak wehikuł, który przerzuca nas do ery polowania na czarownice senatora McCarthy'ego czy do lat 20. w klasycznej formule romantycznej "screwball comedy". U Clooney'a owo cofanie się w czasie odbywa się na kilku poziomach: samej narracji, historii, scenografii, w wystylizowanych czołówkach, zdjęciach, ale i w wykorzystywanych filmowych formułach.
"Obrońcy skarbów" celują w amerykańskie propagandowe kino wojenne rodem z lat 40., podtrzymujące na duchu, serwujące odpowiednią mieszankę komedii i patriotyzmu. Można Clooney'a za to krytykować, jednak nie można mu odmówić filmowej samoświadomości. Wybraną formułą się bawi, a że tym razem nie do końca się ona sprawdza, to już inna sprawa.
Problem leży przede wszystkim w samym scenariuszu. Pomimo interesującej historii Clooney z Heslovem nie potrafili jej odpowiednio "ufilmowić". Ostatecznie można odnieść wrażenie nadmiernej epizodyczności, rozbicia narracji na zbyt wielu bohaterów i wątki, które zdają się biec trochę osobno.
Mimo tego dobór aktorskiej ekipy jest świetny. Jak w starym kinie, wszyscy dobrani zgodnie ze swoim emploi. Clooney jest urokliwym dżentelmenem, Jean Dujardin równie urokliwym Francuzem droczącym się z - a jakże! - samym hrabią Granthamem, Hugh Bonneville. Jest i Matt Damon, urzeczywistnienie amerykańskości, usilnie próbujący pochwalić się swoim francuskim. Dodajmy do tego jeszcze Johna Goodmana, Billa Murray'a, Boba Balabana i Cate Blanchett, a wyjdzie całkiem udana drużyna, która zebrała się chyba na planie przede wszystkim dla dobrej zabawy.
"Obrońcy skarbów" to film lekki i przyjemny. Jeśli patriotyczno-wzniosłe wypowiedzi uzna się za element przyjętej konwencji, nie do końca na serio, zaakceptuje formułę powrotu do starego kina, to te kilka naprawdę zabawnych momentów, jakie znalazły się w "Obrońcach skarbów", może przynieść wiele przyjemności. O śnieżnobiałym uśmiechu Clooney'u i Dujardina, nie wspominając.
6/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Obrońcy skarbów" ("The Monuments Men"), reż. George Clooney, USA, Niemcy 2013, dystrybutor: Imperial - Cinepix, premiera kinowa: 28 lutego 2014 roku.
--------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!