Reklama

"Obrazy bez autora": O wolności i sztuce [recenzja]

Niewielu twórcom udaje się nakręcić takie filmy, aby trzy godziny w kinie mijały w okamgnieniu. A potem przychodzi ta chwila ciszy, gdy seans już się skończył, powinno się wyjść, coś powiedzieć, skomentować, ale najpierw chce się do końca pozwolić wybrzmieć wszystkim emocjom i myślom.

Niewielu twórcom udaje się nakręcić takie filmy, aby trzy godziny w kinie mijały w okamgnieniu. A potem przychodzi ta chwila ciszy, gdy seans już się skończył, powinno się wyjść, coś powiedzieć, skomentować, ale najpierw chce się do końca pozwolić wybrzmieć wszystkim emocjom i myślom.
Fotos z filmu "Obrazy bez autora" /BUENA VISTA INTERNATIONAL / Pergamon Film / Wiedemann Berg Film /materiały dystrybutora

Młoda dziewczyna, Elisabeth, musi ubrać nazistowski mundurek i salutować wodzowi, machać flagą, uśmiechać się. Gdy tylko defilada przejdzie, a ona znowu będzie w swojej letniej sukience, chwilę wolności da jej koncert klaksonów ze stojących na parkingu autobusów. Przez te kilkanaście sekund nie ma Hitlera, nie ma sztywnych norm i wrogów. Jest czysty dźwięk i wirujący dookoła świat.

To jedna z najpiękniejszych dla mnie scen "Obrazów bez autora". Najtragiczniejszych zarazem. Bo w czasie nazizmu nie ma miejsca dla takich osób i po Elisabeth niedługo przyjedzie karetka, sanitariusze zwiążą ją w kaftan bezpieczeństwa, a urzędnik nakaże jej sterylizację...

Reklama

Elisabeth przemyka przez "Obrazy bez autora" tylko przez kilka chwil, ale kluczowych dla całej opowieści, a przede wszystkim dla jej głównego bohatera - Kurta, którego była ciotką. Jej tragiczny los na zawsze wywrze piętno na jego drodze, choć w sposób najmniej przez kogokolwiek spodziewany.

Florian Henckel von Donnersmarck maluje na ekranie wielki fresk - epos niemal tołstojowski w duchu i rozmachu, rozgrywający się na przestrzeni trzech dekad i trzech różnych epok politycznych: nazizmu, komunizmu i kapitalizmu. Polityka i wielka historyczna machina, wojenny walec - są tu tylko (aż?) jednym z poziomów opowieści. Drugi ma wymiar bardzo kameralny, intymny wręcz, filozoficzny i psychologiczny. "Obrazy bez autora" mówią o poszukiwaniu wolności i wykluwaniu się artysty ze skorupki, którą wszyscy dookoła starali się zalać swoimi ideami, poglądami, jedynymi słusznymi rozwiązaniami. O jednostce miotanej przez prądy historii. To przypowieść o współistnieniu dobra i zła, piękna i szkarady, o przypadku i intuicji artystycznej, która podpowiada prawdę, zanim ta ujrzy światło dzienne, wreszcie o przeznaczeniu i zaskakujących splotach losu i własnych pragnień.

W swoim scenariuszu von Donnersmarck wyszedł od autentycznego życiorysu - biografii Gerharda Richtera, artysty wizualnego i jednego z najbardziej uznanych autorów XX-wiecznej sztuki niemieckiej. Richter urodził się w nazistowskich Niemczech, aby wczesną młodość spędzić w NRD, a potem - na dwa miesiące przed budową muru berlińskiego - uciec z żoną do RFN-u. Już samo to wystarczyłoby zapewne na kanwę superprodukcji, ale to tylko ramy dla fabuły o wiele bardziej mrocznej i wielowymiarowej. Elizabeth też jest wzorowana na prawdziwej osobie - Marianne, ciotce malarza. Jej portret znalazł się na wystawie, która w 1965 roku rozpoczęła jego wielką karierę i do dziś przypomina o jednej z mniej obecnych w powszechnej świadomości zbrodni nazizmu.

Fakty ozdobione zostają wyobraźnią von Donnersmarcka i jego rozmowami z ludźmi pamiętającymi tamte czasy. Ale w "Obrazach bez autora" angażuje nie tylko fabuła, bohaterowie i grający ich aktorzy: Tom Schilling, Sebastian Koch, Paula Beer i Saskia Rosendahl. Dzieło o sztuce wizualnej nie mogło zostać zrealizowane bez dbałości o każdy kadr, każdy detal, kolor i ruch. Nie bez powodu jedna z dwóch oscarowych nominacji dla "Obrazów bez autora" przypadła w udziale właśnie autorowi zdjęć - Calebowi Deschanelowi. Kolejna powinna trafić w ręce scenografów i kostiumografów.

Długo czekaliśmy na ten film w Polsce. Najpierw podróżował po festiwalach, a gdy w końcu wyznaczono datę wejścia do kin, zaatakował wirus. Cierpliwość jednak popłaca, a kino - z wielkim ekranem, dobrym nagłośnieniem, ciemną salą, gdzie można skupić się na każdym detalu nie tylko opowiadanej historii, ale i tego, w jaki sposób jest ona przedstawiana, jest najlepszym miejscem do obcowania z porywającą wizją Floriana Henckla von Donnersmarcka. Oczywiście z zachowaniem obowiązujących zasad bezpieczeństwa.

9/10

"Obrazy bez autora" [Werk ohne Autor], reż. Florian Henckel Von Donnersmarck; Włochy, Niemcy 2018; dystrybutor: Aurora Film; premiera kinowa: 12 czerwca 2020

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy