O dwóch takich, co ojcowali Mikołajowi
"Mikołajek", reż. Laurent Tirard, Francja 2009, Forum Film, premiera kinowa 4 grudnia 2009 roku.
Mikołajek zawsze będzie się dla mnie składał z kilku kresek. Jest coś takiego w tym jego nochalu, że gdziekolwiek go nie wepchnie, ma to walor niewinnej igraszki, rozbrajającej gafy wstrzelonej w nieodłącznym akompaniamencie niewypowiedzianego "nie chciałem". No bo co w końcu, kurcze blade!
Na rysunkach Sempego Mikołaj jest albo w ruchu, albo przyjmuje pozy zapowiadające jakąś nadchodzącą erupcję niespodziewanej aktywności. W fabule, misternie tkanej przez Rene Gościnnego mały bohater jest nieco inny, opowiada w pierwszej osobie, co wymusza zatrzymanie się, moment refleksji i cierpliwej medytacji nad kałamarzem. Mikołaj z tekstu to Mikołaj skupiony, bądź dojrzały, spisujący swoją opowieść z perspektywy, lecz poddający ją konsekwentnej stylizacji. Mikołajek z ilustracji jest natomiast Mikołajkiem In statu nascendi. Styl Sempego ma w sobie ten walor - szybkiej, pozornie niedbałej sceny, wyrwanej z lekcyjnego zeszytu.
Kiedy usłyszałem o planach realizacji pełnometrażowej fabuły z Mikołajkiem w roli głównej, byłem pewny, że powstaje film animowany, podobny do innych adaptacji komiksów giganta tej sztuki - Rene Gościnnego takich jak choćby niezapomniane 12 prac Asteriksa. Jakież było moje zdziwienie kiedy odkryłem, że owszem obraz wpisuje się w tradycję filmowych realizacji historii o dzielnym galu, ale tych ostatnich - aktorskich.
Samo przez się stało się więc zrozumiałe, że balans, który w książkach o Mikołajku osiągnęli Sempe i Gościnny zostanie zaburzony na korzyść tego drugiego. Choć ta korzyść właśnie jest tutaj kwestią dyskusyjną. Bohater w filmie jest bowiem Mikołajem zamyślonym, Mikołajem, który w każdej scenie komentuje dla nas wydarzenia naokoło. Równocześnie odnosimy wrażenie, że robi on to w czasie rzeczywistym, nie z perspektywy, jak chciałyby wszelkie teorie narracji, ale właśnie teraz, czyli wtedy, czyli w chwili kiedy rzecz się dzieje, uff! Idzie bowiem o to, że Mikołaj przez cały film szybuje w obłokach, co nie pozostaje niezauważone przez postaci z filmu, w pewien podskórny sposób świadome, że chłopczyk funkcjonuje równocześnie w dwóch planach - świata filmu i warstwie narracyjnej (co nauczycielka kwituje wpisem w dzienniczku, o rozkojarzeniu chłopca). I kręci się karuzela w takt znanej polskim czytelnikom historii o domniemanym braciszku i realnej siostrzyczce bohatera.
Grają znani i lubiani, śmietanka francuskiego aktorstwa komediowego: Kad Merad ("Jeszcze dalej niż północ"), Valerie Lemercier, czy Michel Galabru - niezapomniany adiutant Gerber z cyklu filmów o Żandarmie. Młodzi aktorzy dobrani są w taki sposób aby nie odbiegać zbytnio od typów stworzonych przez Sempego, a sam Mikołajek jest wręcz łudząco podobny do książkowego pierwowzoru. Całość podana jest w przerysowanej, komiksowej stylistyce i wydaje się, że lepiej być nie może, tyle że... Mikołajek nigdy komiksem nie był. Unikalna współpraca ilustratora i scenarzysty w historyjkach o tym małym chłopczyku nie polegała na komplementarnym uzupełnianiu się rysunku i tekstu, ale właśnie zasygnalizowanym we wstępie kontraście. W opowieściach Gościnnego zawarty był pewien wywrotowy potencjał, kusząca możliwość podejścia do rzeczywistości w nieskrępowany sposób, ujawnienia absurdów rządzących takimi instytucjami jak szkoła, firma i... rodzina. Rysunki Sempego tchnęły te idee w ciało ruchliwego chłopczyka, który przy napomnieniu tylko szczerzy swoje szczerbate uzębienie i jednocześnie zdaje się wiedzieć i nie wiedzieć do czego pije.
Film zachowuje całą potencję zawartych w historyjkach Gościnnego gagów i oferuje kilkadziesiąt minut bezpretensjonalnej zabawy. Szkoda tylko że całość ładunku wybucha na ekranie i nie wychodzimy z kina z doklejoną na plecach przez Mikołaja i kolegów karteczką: No bo co w końcu, kurcze blade!
6,5/10