Reklama

"Nocne czuwanie": Ktoś czuwa [recenzja]

Wydaje się, że pełnometrażowy debiut Keitha Thomasa to horror z potencjalnie rewizjonistycznym zacięciem - umocowany w konkretnym obszarze kulturowym, opowiadający o ludziach wychowanych w świecie ortodoksyjnych Żydów. Pytanie tylko, czy "Nocne czuwanie" faktycznie dekonstruuje przyjętą konwencję? Czy stawia gatunek na głowie, czy rozkłada go na części pierwsze?

Wydaje się, że pełnometrażowy debiut Keitha Thomasa to horror z potencjalnie rewizjonistycznym zacięciem - umocowany w konkretnym obszarze kulturowym, opowiadający o ludziach wychowanych w świecie ortodoksyjnych Żydów. Pytanie tylko, czy "Nocne czuwanie" faktycznie dekonstruuje przyjętą konwencję? Czy stawia gatunek na głowie, czy rozkłada go na części pierwsze?
Dave Davis w scenie z filmu "Nocne czuwanie" /materiały prasowe

U Thomasa pojawia się całkiem niezła ekspozycja, która odsłania pokoleniowe tradycje, obrzędy i formy duchowości, w które uwikłani są bohaterowie. Historia głosi, że od tysiąca lat religijni Żydzi praktykują rytuał czuwania. Kiedy umiera członek ich społeczności,  przy ciele całą dobę czuwa "shomer", ktoś w rodzaju strażnika, kto czyta psalmy, aby ukoić duszę zmarłego i chronić ją przed złymi duchami. Czuwanie to w kulturze żydowskiej świętość, dlatego czuwającym jest zazwyczaj członek rodziny lub bliski przyjaciel zmarłego. Ale zdarzają się także opłacani "shomerzy". Zatrudnia się ich w ostateczności i drodze wyjątku - gdy nikt inny nie może strzec nieboszczyka.

Reklama

Takiej fuchy podejmuje się Yakov, chłopak, który stosunkowo niedawno postanowił swoje dotychczasowe życie porzucić i od podobnych praktyk odciąć się grubą kreską. Do niedawna był chasydem, pochodził z wybitnie ortodoksyjnej rodziny, wspólnoty wyizolowanej, nie protestował przeciwko panującym tam regułom. Ale te czasy się skończyły. Yakov na pewnym etapie życia przestał się ze swoim położeniem godzić. Zapragnął skosztować wolności i świata zewnętrznego, postanowił zacząć wszystko od nowa.

Pewnego dnia, z przyczyn osobistych i po starej znajomości, bohater daje się jednak przekonać do przyjęcia roli shomera. Zmarły to pan Litvak, człek za życia poczciwy, ale przy tym trochę zdziwaczały i emocjonalnie pokiereszowany, którego od pięciu dekad prześladowały wspomnienia z czasów wojny. Jak się okazuje, z obozu zagłady w Buchenwaldzie, Litvak przywiózł ze sobą nie tylko holokaustową traumę, ale i mazikina - duchowego pasożyta, złowrogą siłę, która żeruje na pogrążonym w bólu nosicielu. Demon, duch, dybuk. Mniejsza o precyzyjne nazewnictwo. Ważne, że według tradycji chasydzkiej maizkin ukazuje się jako postać z odwróconą głową, co symbolizuje zatracenie w bolesnej przeszłości.

Od lat trwa dyskusja o tym, co wolno, a czego nie wolno, gdy artysta podejmuje się tematu Holokaustu. Tym razem powodem do utarczek staje się wykorzystanie pamięci o zagładzie jako gatunkowego rekwizytu, paliwa dla narracji metafizycznego horroru. Z postawionego sobie zadania Thomas wywiązuje się świetnie - nie umniejsza wagi podejmowanego tematu, nadaje całości dodatkowy kontekst symboliczno-historyczny, a przy tym opowieść prowadzi zgodnie z prawidłami gatunku. Atmosfera grozy jest wywoływana w "Nocnym czuwaniu" klasycznie, bez większych odstępstw od normy: stuknięciem i puknięciem, nagłym cięciem, migającą z nieznanych przyczyn lampką. Na środku salonu leżą zwłoki przykryte prześcieradłem, z piętra dobiegają jakieś dźwięki, zaczynają się dziać niepokojące rzeczy. Ktoś tam musi się czaić, ale nikogo nie widać.

Za debiutem Thomasa stoi studio Blumhouse, specjalizujące się w niskobudżetowym autorskim kinie gatunkowym, które zaproponowało rewitalizację amerykańskiego horroru. Żeby nie szukać dalej niż pięć lat wstecz, wystarczy wymienić takie produkcje spod tego szyldu jak "Śmierć nadejdzie dziś" Christophera Landona, "Uciekaj!" Jordana Peele’a czy "Niewidzialnego człowieka" Leigh Whannella. Ekipa Blumhouse postawiła więc na twórców dążących do sensownej problematyzacji i urefleksyjnienia gatunku, którzy matrycę horroru potraktowali jako pojemną interpretacyjnie formułę.

Nie inaczej jest z najnowszym tytułem ze stajni Blumhouse, dlatego w efekcie powstał film, który sprawdza się nieźle na kilku poziomach. Jest więc to po pierwsze sprawne warsztatowo kino grozy wyrosłe z rozpoznania i głębokiego zrozumienia konwencji - obraz osadzony w znajomej historii o "nawiedzonym domu", który starannie buduje napięcie i uczucie paranoicznej podejrzliwości, używa elementów otoczenia i jumpscare'ów w sposób przemyślany. Ale debiut Thomasa, jak każdy horror z ambicjami, pozwala się czytać także w kluczu metaforycznym. Zawiera w sobie opowieść o życiu po traumie, śladach po naszych przodkach, kluczowym gestem okazuje się tu również zestawienie aspektu religii ze świecką nowoczesnością. "Nocne czuwanie" to kino skrojone pod reguły współczesnego kina grozy - kogo trzeba postraszy, komu należy zapewni rozrywkę wymagającą większego zaangażowania, jeszcze innym pozwoli zorientować się w kodzie obcej kultury.

7/10

"Nocne czuwanie", reż. Keith Thomas, USA 2019, dystrybucja: Best Film, premiera VOD: 23 kwietnia 2021

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy