Reklama

No to Frugo

"Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" ("Cea mai fericita fata din lume"), reż. Radu Jude; Rumunia, Holandia, Francja, Japonia (2009), dystrybutor Vivarto, premiera kinowa 24 czerwca 2011 roku.

Oglądając nowe rumuńskie kino można odnieść wrażenie, że wysokość produktu narodowego brutto jest odwrotnie proporcjonalna do poziomu kinematografii. Nie chcę w tym miejscu wyjść na malkontenta, bo owszem, tegoroczny festiwal w Gdyni przyniósł powiew świeżej bryzy w naszym filmowym piekiełku, ale projekcje filmów Christiana Mungiu czy Radu Munteana budzą we mnie małego zawistnego nacjonalistę.

Najbardziej frustrujący jest fakt, że zarówno "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni", "Wtorek, po świętach" i "Policję: przymiotnik" dałoby się i należałoby opowiedzieć po polsku. Podziemie aborcyjne w PRL, intymne relacje 40-latków i problem legalizacji miękkich narkotyków - te wszystkie tematy leżą naokoło i czekają... na Rumunów.

Reklama

Trudno jest wskazać źródło tego fenomenu, ale twórcy z Bukaresztu i okolic (posiłkując się sformułowaniem prof. Grzegorza Królikiewicza) są jak dobrze nastrojone sejsmografy. Ważne i szeroko dyskutowane społecznie kwestie wychodzą w ich filmach na pierwszy plan. Jednocześnie Mungiu, Muntean, Porumboiu i Radu Jude unikają mielizn sztubackiego socjologizowania (jak w naszych "Galeriankach" i "Świnkach") i przerysowywania ("Sala samobójców"). Z uchem przy ziemi i szeroko rozwartymi oczami Rumuni doskonale analizują z pozoru proste sytuacje. Napięcie, humor i wzruszenie osiągają dzięki mistrzowskiemu zastosowaniu środków kinematograficznych, a nie ślepej wierze w tekst.

"Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" jest kolejną perełką w tym zestawieniu. Cała historia rozgrywa się w trakcie jednego dnia zdjęciowego do reklamy soku. Młoda dziewczyna z prowincji, krótko trzymana przez niezbyt zamożnych rodziców, wygrywa w konkursie, organizowanym przez producenta rzeczonego soku, samochód. Wszystkie racjonalne przesłanki, z ekonomicznymi na czele, przemawiają za jego sprzedażą, jednak Delia upiera się, by go zatrzymać.

Cały film składa się w zasadzie z dwóch przeplatających się rytmicznie wątków. Jednym z nich są negocjacje krnąbrnej dziewczyny z jej apodyktycznymi rodzicami, drugim - do znudzenia dublowane ujęcia reklamy, w której Dalia ma za zadanie ładnie się uśmiechać i wlewać w siebie hektolitry soku. Pod naporem kolejnych dubli i wariantów kłótni z rodzicami, pryska nie tylko szczęście dziewczyny, ale również wszelkie złudzenia, którymi żyła do tej pory. Niespodziewana wygrana staje się dla niej bolesną inicjacją w dorosłość i twarde reguły gry rynkowej. W jeden dzień Delia nauczy się nie tylko tego, że za szczęście trzeba płacić, ale również, że czasem jesteśmy zmuszeni je sprzedać.

Opowieść Radu Jude niesie w sobie spory ciężar analizy społecznej, jednocześnie charakteryzując się lekkością anegdoty. Nieustanne powtórzenia generują całą serię gagów, które rozświetlają tę dość gorzką w wymowie historię. Właśnie tej lekkości, opanowania filmowego warsztatu, niezwykle sprawnego balansowania pomiędzy gęstym dialogiem, a chwilami ciszy zazdroszczę przedstawicielom rumuńskiej nowej fali. Zatem po wymienionych na wstępie tematach, do koszyczka filmowców znad Dunaju trafia kolejny punkt za opowieść o transformacji. Nie spoglądając nawet na tablicę wyników, mogę w ciemno powiedzieć, że Rumuni są dziś klasą sami dla siebie.

8,5/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Radu Jude
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama