"Nieznajomi: Ofiarowanie" [recenzja]: Maska strachu
Bardzo trudno powiedzieć, czym jest film "Nieznajomi: Ofiarowanie". Czy mamy do czynienia z sequelem, remake’iem, czy z rebootem. Przyznaję, że można się zgubić, próbując odszukać sam początek historyjki o morderczych nieznajomych. W sumie nie ma znaczenia, kiedy i gdzie to wszystko się zaczęło. Z drugiej strony jednak nowa wersja jest tak bezbarwna, że może lepiej wrócić do przeszłości.
W 2006 roku powstali "Oni" (reż. David Moreau, Xavier Palud). Od tego momentu każdy kolejny obrazek z tej "serii" opierał się na trzech motywach: możesz uciekać, walczyć albo ukryć się przed nimi. Pytanie, czy zdołają cię dopaść. Dwa lata później Bryan Bertino zrobił "Nieznajomych". Maski na twarzach tytułowych obcych przetrwały. Tym razem amerykańskie małżeństwo (Liv Tyler i Scott Speedman) próbowało przetrwać w domu na końcu świata.
W "Nieznajomych: Ofiarowaniu" sprawcy mają takie same "twarze". Tym razem jednak akcja przenosi się do opustoszałego campingu z przyczepami, którym opiekuje się para starszych państwa z psem. Pewnej nocy przyjeżdża do nich czteroosobowa rodzina. Nie do końca wiadomo, o co chodzi, ale najważniejsze, że mamy wątek społeczny.
Cała podróż odbywa się tylko dlatego, że małżeństwo z dwójką dzieci ma problem z młodszą córką. Kinsey (Bailee Madison) buntuje się przeciwko rodzicom i będzie musiała zamieszkać w szkole z internatem. Dziewczynka pali papierosy, farbuje włosy na czarno i nosi koszulkę z zespołem Ramones. To byłoby na tyle. Rzeczywiście można pokusić się o pogląd, że to co przeżyje w tę jedną noc, spowoduje, że już nigdy nie zbuntuje się przeciwko nikomu.
Nieznajomi pojawiają się nagle i szlachtują bez opamiętania. Najkrócej przetrwa matka (Christina Hendricks). Zresztą ojciec też nie będzie miał szczęścia. Na samym początku polowanie odbywa się zgodnie z planem. Potem młodzież bierze sprawy w swoje ręce. Do pewnego momentu film Robertsa wywołuje drobne dreszcze, ale sprawa jest tak przewidywalna, że naprawdę trudno być jakkolwiek zainteresowanym.
W przypadku tego typu zabawy z nostalgią za np. "Piątkiem, 13-go" (bynajmniej nie mówię o nowej wersji) trudno wierzyć w to, że ludzi zainteresuje kolorowa, neonowa oprawa jednego z miejsc zbrodni. Muzyka w trakcie mordowania też już na nikim nie robi wrażenia. Wszystko tutaj jest za słabe, żeby przerażać i za nudne, żeby bawić. Bezbarwny filmik o wizycie w domu strachów z maskami w tle.
Podobnie blado wypada sama idea braku zrozumienia, czemu ktoś nagle kogoś morduje. Jedna z "nieznajomych" doprowadzona do ostateczności odpowiada na pytanie: "Czemu to robicie?". Jej: "A czemu nie?" brzmi wręcz żenująco. Nikogo to już nie poruszy. Szczególnie w sytuacji, kiedy problem dostępu do broni w USA to chleb powszedni.
3/10
"Nieznajomi: Ofiarowanie" (The Strangers: Prey at Night), reż. Johannes Roberts, USA 2018, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 9 marca 2018 roku.