"Niewinne" [recenzja]: Francuskie spojrzenie na polską tragedię

Kadr z filmu "Niewinne" /Anna Włoch / Aeroplan Film /materiały dystrybutora

Opowiedzieć o gwałtach, dokonanych na zakonnicach przez czerwonoarmistów tuż po II wojnie światowej, bez histerii, rzucania oskarżeń i egzaltacji. To się Anne Fontaine na pewno udało.

Zastanawiam się, czy kiedy używamy określenia "kino kobiet", właśnie takie filmy mamy na myśli. Bo jeśli tak, to ja poproszę o więcej. Nad "Niewinnymi" pracowały w większości kobiety. I pokazały, że potrafią o trudnych tematach mówić w zdystansowany sposób. Osiągnęły go dzięki stylizacji kadrów - zimnych, oszczędnych, pozbawionych mocnych kolorów, jakby spranych, a także oszczędnej grze aktorek. No i dzięki poczuciu humoru, bo i tego film nie jest pozbawiony.

Tak opowiedziana historia, ciężarnych polskich zakonnic i prowadzącej ich ciąże w tajemnicy przed wszystkimi francuskiej lekarki z Czerwonego Krzyża, oddaje bohaterkom szacunek (scenariusz zainspirowany jest prawdziwymi wydarzeniami). Ale Fontaine nie pochyla się nad ich losem, nie upewnia nas o koszmarze, jaki musiały przeżyć, nie uświęca też ich tragedii. Traktuje je tak, jak reżyser powinien traktować swoje postacie: tłumaczy motywacje, pokazuje dobre strony, ale nie tuszuje tych złych. I tym Fontaine wygrywa.

Reklama

Siostrzyczkami kierują różne pobudki, nie ma wśród nich jednoznacznie dobrych ani jednoznacznie złych. Jedna po urodzeniu dziecka chce zrezygnować z posługi i odnaleźć ukochanego. Za klasztorne mury nie zagnało ją powołanie. Druga kiedyś była kokietką, teraz sprzeciwia się regułom ustanowionym przez matkę przełożoną. Uznaje jej autorytet, ale nie umie ślepo się podporządkować. Trzecia w imię ratowania zakonu pozbywa się noworodków. I tak dalej.

Wszystkie mają swoje przewinienia, ale jednocześnie coś je we wspólnocie zakonnej trzyma. I nie jest to wyłącznie wspólny sekret (wiadomość o gwałtach nie może wyciec, bo rozwiązano by zakon, a zakonnice potępiono). To raczej pewna potrzeba spierania się z samym sobą, zwalczania obecnych dookoła pokus, trwania w wyrzeczeniach, które same na siebie ściągnęły. Może to właśnie jest to, co nazywamy powołaniem?

"Pobyt w zakonie to 24 godziny zwątpienia i jedna minuta nadziei" - mówi w pewnym momencie siostra Maria (Agata Buzek), z uśmiechem na ustach, jakby za wypowiadanymi przez nią słowami nie krył się tragizm. Fontaine buduje swój film z takich właśnie niuansów i dwuznaczności, co w historii tego kalibru było bardzo potrzebne.

"Niewinne" nie są filmem zwolnionym z wad i uchybień. Jednoznaczny, przerysowany portret zezwierzęconych Rosjan, którzy myślą jedynie zawartością rozporka, jest nie tyle krzywdzący, co absurdalny. Na szczęście w opozycji do nich Fontaine nie gloryfikuje ani Francuzów (jeden z lekarzy nienawidzi Polaków), którzy pomagać chcą tylko swoim, ani zakonnic. To nie jest kino czarno-białe, czym reżyserka idzie pod prąd tendencji we współczesnym nadwiślańskim kinie historycznym. Dobrze, że na naszą przeszłość spojrzał ktoś z zewnątrz. Dystans i chęć zrozumienia są nam dziś szczególnie potrzebne. Jak pokazują reakcje poszczególnych środowisk na ten fikcyjny, ale inspirowany prawdą film, nam wciąż ich brakuje.

Przewodnicząca Konferencji Przełożonych Żeńskich Klasztorów Kontemplacyjnych w liście przesłanym do mediów zarzuca twórcom, że bohaterki noszą habity podobne do habitów benedyktynek klauzurowych. A nie ma dokumentów, by te drugie doznały tragedii, o której mówi film. Rzecz polega jednak na tym, że przedstawiona w filmie historia mogłaby równie dobrze dziać się wśród benedyktynek klauzulowanych, co wśród muzułmanek albo Żydówek. Skala tragedii byłaby taka sama. I o tym Anne Fontaine doskonale wie i pamięta.

7/10

"Niewinne" (Les innocentes), reż. Anne Fontain, Francja 2015, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 11 marca 2016 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Niewinne 2016
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy