Film, który działa niczym soczewka: ukazuje najgroźniejsze mechanizmy różnego rodzaju socjotechnik i wpływ inżynierii społecznej na nasze życie. Leigh Whannell - australijski aktor, a dziś głównie reżyser i scenarzysta, posługując się jednostkowym przykładem - świetna w roli Cecilii Kass Elisabeth Moss - portretuje walkę kobiety o przetrwanie, niezależność i dobre imię. Przy okazji historia jej zmagań o autonomię to celna metafora zależności, którym podlegają współczesne społeczeństwa: najczęściej boimy się tego, czego nie możemy zobaczyć. Kochamy, pragniemy, pożądamy iluzji.
Cecilia Kass (Elisabeth Moss) żyje jak w bajce. Jak w każdej bajce i w tej jest smok, który strzeże dostępu do księżniczki, ograniczając jej swobody. Cecilia jako żona genialnego naukowca egzystuje - a w zasadzie wegetuje - w wielkim, pustym, całkowicie zautomatyzowanym domu, spełniając czy raczej wpisując się w wizję porządku świata jej męża, który kontroluje każdy krok i każdą myśl kobiety. Nie widzimy codzienności małżeństwa, tu musimy zaufać słowom i emocjom Cecilii - możemy się jedynie domyślać opresji, której doświadczyła na podstawie stanów lękowych, które nie mijają pomimo ucieczki z małżeńskiej twierdzy. W realizacji trudnego planu pomaga Cecilii siostra, schronienie znajduje zaś w domu przyjaciela sprzed lat.
Mijają tygodnie, a kobieta wciąż boi się stawić czoła rzeczywistości, przerażają ją najprostsze czynności: wyjście po listy, rozmowa z sąsiadem. Prześladuje ją myśl, że mąż ją odnajdzie i siłą sprowadzi do domu. Podłoża jej traum nie rozwiązuje nawet wiadomość o samobójczej śmierci małżonka. Dopiero tu zaczyna się prawdziwy koszmar.
Film inspirowany jest rewelacyjną powieścią, klasyką literatury science-fiction, autorstwa Herberta George'a Wellsa. Czerpie z niej to, co najlepsze: niedopowiedzenia, atmosferę tajemnicy, obłędu i narastającej grozy, jak również tytułowego bohatera. Arcydzieło Wellsa wielokrotnie przenoszono na ekran, wersja Whannella zdaje się być wariantem spełnionym, na miarę obecnych czasów.
To film zaskakujący pod wieloma względami: jest tu mnóstwo wolt, bardziej lub mniej formalnych, czy nawet wiarygodnych, są ciekawe wolty gatunkowe (scenariuszowe, dramaturgiczne). Są także sensowne jump scary - a co to znaczy? A chociażby to, że śmierć przychodzi w najmniej oczekiwanych momentach, podczas najbardziej trywialnych, rutyniarskich wręcz czynności. Na uwagę zasługuje rewelacyjny montaż dźwiękowy i sound design, który uwypukla i nadaje znaczenia dźwiękom i odgłosom bagatelizowanym przez nas na co dzień. No, ale kiedy nie widzisz, uruchamiasz inne zmysły. Twórcy to jedno ograniczenie przekuli w całą gamę nowych możliwości.
"Niewidzialny mężczyzna" to coś więcej niż błyskotliwy thriller science-fiction, to rasowy horror, który trzyma w napięciu i absolutnie przeraża, odwołując się do naszych współczesnych bolączek, fobii i paranoi - boimy się najbardziej tego, co niezidentyfikowane, co niewidzialne, co widzimy tylko my, a inni nie. Cecilia musi przekonać bliskich, że mąż żyje, tylko przybrał formę niewidzialnej postaci. I choć trudno go zlokalizować, to jego gniew, agresja, gorycz, złość są jak najbardziej namacalne i realne. Brzmi znajomo? Ile zagrożeń XXI wieku można pod to podciągnąć?
Elisabeth Moss daje popis aktorskiego rzemiosła. Śledząc podróż, jaką odbywa - emocjonalną, emancypacyjną - sam Hitchcock by się nie nudził. Moss przyznała, że istotną referencją była dla niej "Psychoza" jako studium strachu. Aktorka uwiarygadnia obłęd swojej bohaterki - grana przez nią postać wyrasta poza gatunkowość filmu. To już nie tylko przerażona kobieta - ekranowy archetyp - która desperacko stara się wytrwać w walce o przetrwanie. Cecilia przede wszystkim nabiera świadomości odnośnie mechanizmów, jakie rządzą tym światem. Z ofiary przeistacza się w postać zwycięską, w tą, która wygrywa także walkę z własnymi ograniczeniami. Coś zyskuje, coś traci, pytania o bilans tej rozgrywki pozostają z widzem na długo po seansie.
Oczywiście Leigh Whannell wpada w pewne uproszczenia, ale wszystko tu w zasadzie się broni. Nawet świadectwa, które wystawia światu, odwołując się do zgranych, często powierzchownych schematów. W relację rodzeństwa zwykle wpisana jest rywalizacja. Współczesna, nowoczesna architektura, gloryfikując indywidualizm jednostki, odgradza ją od reszty społeczeństwa, potęgując poczucie wyższości, ale też izolacji, odosobnienia.
Warto zwrócić uwagę na dom, z którego ucieka filmowa bohaterka - niezwykła kinowa lokacja to prawdziwa rezydencja, można ją wynająć. Położona jest na australijskich wybrzeżach Kiama, w Nowej Południowej Walii. Usytuowana frontem do Pacyfiku gwarantuje zapierający dech w piersiach widok na plaże i laguny Werri. Posiadłość to ponad 60 hektarów, ale o jej luksusie ma świadczyć przede wszystkich niedostępność i ustronność. Nowa Południowa Walia to najbardziej zaludniony stan Australii, a wynajmując jedną z ekskluzywnych rezydencji Dovecote (ponad 3000 australijskich dolarów za dobę), kupuje się przede wszystkim prywatność, elitarność, odrębność. To dziś przywilej, otrzymać kawałek świata do własnej dyspozycji. Żywej duszy wokół, tylko przestrzeń, natura, ocean... Nikt nie patrzy, nikt nas nie widzi. Czy aby na pewno? I czy to co widzimy, to rzeczywiście jest prawda?
9/10
"Niewidzialny człowiek" (The Invisible Man), reż. Leigh Whannell, USA 2020, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 6 marca 2020 roku.