W czasach toczącej kino plagi sequeli, prequeli i innych spin-offów "Gliniarz z Beverly Hills: Axel F." broni się na tle konkurencji. Twórcom udaje się przywołać klimat filmów z lat 80., a Eddie Murphy, choć nie jest w tej formie fizycznej, co 40 lat temu, wciąż świetnie czuje komedię. I nie boi się poprawności politycznej.
- Detektyw Axel Foley (Eddie Murphy) znów patroluje ulice Beverly Hills. Razem z córką (Taylour Paige), której życie jest zagrożone, swoim nowym partnerem (Joseph Gordon-Levitt) i dawnymi kumplami, Billym Rosewoodem (Judge Reinhold) i Johnem Taggartem (John Ashton), postanawia udaremnić niecny spisek - i mocno podgrzać przy tym atmosferę.
- Film "Gliniarz z Beverly Hills: Axel F." dostępny jest od 3 lipca na platformie Netflix. Zobacz zwiastun!
Już otwierająca debiut reżyserski Marka Molloya sekwencja wygląda, jakby była niewykorzystanym materiałem z którejś z poprzednich części. Axel Foley ściga oprychów, demolując przy tym pół Detroit. Kiedy kultowy bohater grany przez Eddiego Murphy'ego wsiada za kierownicę koparki i taranuje nią kolejne samochody, widać i budżet tej produkcji (media podają, że wyniósł zawrotne 150 milionów dolarów), i to, że wróciliśmy do świata, za którym tęskniliśmy.
Nowy "Gliniarz z Beverly Hills" ma do zaoferowania więcej niż spektakularność. Broni się opowiedziana w filmie historia, "dowożą" debiutujący w serii aktorzy (zwłaszcza Joseph Gordon-Levitt czuje ducha serii). Najważniejsze jednak jest to, że twórcy umiejętnie wykorzystują nasz sentyment za poprzednimi filmami.
Widać, że Australijczyk Mark Molloy odrobił lekcje i dokonał analizy "Gliniarza..." i jego sequeli. Wyciągnął to, za co je pokochaliśmy - choć w nowej odsłonie nie usłyszymy specyficznego śmiechu Eddiego Murphy'ego, to jest w niej kultowa, rozpinana bluza, charakterystyczna fryzura aktora i balansowanie na granicy akcji i komedii. Nie oznacza to jednak, że reżyser kopiuje to, co zrobili jego poprzednicy. Twórca nie zapomina, w jakich czasach żyje teraz jego bohater. Mentalne zakorzenienie Foleya w czasach, gdy gliniarzowi wolno było więcej, poskutkuje niejednym zabawnym nieporozumieniem.
Tym razem pretekstem, żeby Axel wyruszył do Beverly Hills, jest zaginięcie jego przyjaciela. W Kalifornii mieszka dorosła córka Foleya, która nie chce go znać. Jest prawniczką wypowiadającą wojny dzianym przestępcom, upomina się o los ludzi niewidzialnych dla innych. I choć jest dla nich wyrozumiała, nie potrafi wybaczyć ojcu błędów rodzicielskich.
Nietrudno się domyślić, że stawką jest nie tylko odnalezienie przyjaciela, ale i odzyskanie uczuć córki. Temat poważny, ale Eddie Murphy każdą ckliwą scenę w mig rozładowuje żartami. Są zabawne, bo ani reżyser, ani aktor, który bardzo dużo improwizował na planie, nie wystraszyli się poprawności politycznej. Możemy więc - jak rzadko w Netfliksie! - pośmiać się z "opętanych przez demona dzieci" i niedomagających staruszków. Tęskniłem za takimi niezawoalowanymi żartami, które były znakiem rozpoznawczym części zrealizowanych w latach 80. XX wieku.
Nie wszystkie pointy udaje się utrzymać na podobnym poziomie. Zwłaszcza że "Gliniarz z Beverly Hills: Axel F." bardziej idzie w stronę humoru dialogowego niż gagów rodzących się w czasie szalonych akcji policjanta. Trudno się dziwić, wszak 63-letni aktor nie jest już w takiej formie, jak 40 lat temu.
Widać to zwłaszcza w scenach ucieczki - gdy próbuje nawiać przed goniącymi go oprychami, porusza się w takim tempie, że nie sposób uwierzyć, gdy mu się to udaje. Jednak gdy tylko otworzy usta, nikt nie ma wątpliwości, że stary, dobry Foley powrócił. I pewnie powróci szybko jeszcze niejeden raz, bo szykuje się hicior, co Netflix na pewno będzie chciał spieniężyć.
7/10
Artur Zaborski, Los Angeles
"Gliniarz z Beverly Hills: Axel F.", reż. Mark Molloy, USA 2024, premiera: 3 lipca 2024 na platformie Netflix.