Nie kręci i nie podnieca
"Poznasz przystojnego bruneta", USA, Hiszpania 2011, dystrybutor Kino Świat International, premiera kinowa 11 marca 2011 roku.
Woody Allen namawia nas w swoim nowym filmie do poznania przystojnego bruneta, ale biorąc pod uwagę jego poziom, w czasie jego oglądania zdecydowanie wolałbym zaznajomić się z seksowną blondynką. Uwielbiam produkcje amerykańskiego mistrza kina, ale oglądając jego najnowsze dzieło, wydaje mi się, że ostatnimi czasy nie docenia on swoich widzów.
Cofając się nieco w przeszłość, można się dowiedzieć, że 1991 rok był ostatnim, kiedy na ekrany nie wszedł nowy film Allena. Pokazuje to, jak niezwykle płodnym jest on twórcą, mimo swoich 75 lat, i dlaczego wciąż zaraża swoją wizją kina kolejne pokolenia odbiorców. Dowodzi jednak też tego, że renoma, jaką cieszy się nowojorczyk w środowisku filmowym, stanowiąc niemal jednoosobową markę, daje mu czasem zbyt daleko idącą carte blanche przy kolejnych produkcjach.
Efekt jest taki, że ostatnia dekada w jego twórczości pozostawia sporo do życzenia, ponieważ obok tak wybitnych dzieł, jak "Wszystko gra", powstały w niej mierne filmy: "Klątwa skorpiona", "Koniec z Hollywood" czy "Życie i cała reszta". To z ich m.in. powodu Allen postanowił zresztą zmienić nieco otoczenie i zrealizował kilka obrazów w Europie. "Sen Kasandry" i "Scoop - Gorący temat" rozgrywały w Londynie, a "Vicky Cristina Barcelona" w tytułowym mieście w Hiszpanii.
W "Poznaj przystojnego bruneta" ponownie przenosimy się do stolicy Anglii, a sam film opowiada historię dwóch małżeństw - Alfiego (Anthony Hopkins) i Heleny (Gemma Jones), oraz ich córki Sally (Naomi Watts) i zięcia Roy'a (Josh Brolin). Każdy z bohaterów znalazł się na takim etapie życia, w którym oczekuje gruntownej zmiany i wszyscy starają się ją wprowadzić poprzez związek z inną osobą.
Łańcuch zdarzeń uruchamia podstarzały playboy Alfie, który opuszcza swoją długoletnią partnerkę i wiąże się ze sporo od niego młodszą call-girl. Helena tak jest tym zszokowana, że porzuca wszelką logikę i powierza swoje losy w ręce... wróżki. Zmęczona ciągłym utrzymywaniem męża Sally, zadurza się natomiast w swoim przystojnym szefie, Gregu (Antonio Banderas), który jednak nie zwraca na nią uwagi, a nieszczęśliwy w małżeństwie Roy, niespełniony pisarz, wyczekujący na decyzję w sprawie publikacji swojej nowej książki, zakochuje się w tajemniczej Dii (Freida Pinto), kobiecie, którą podgląda przez okno w swoim mieszkaniu.
W "Poznaj przystojnego bruneta" najbardziej drażni wcale nie fakt, że wszystkie pojawiające się w filmie tematy i wątki, znamy już z poprzednich dzieł Allena, ale to, że widzieliśmy je w dużo lepszym wydaniu. W tym kontekście nowy film nowojorczyka jawi się jedynie jako swego rodzaju podsumowanie ostatniej twórczości - i to w dodatku nieudane, co podkreślane jest jeszcze przez brak jednego choćby elementu, który wyróżniałby ten obraz spośród innych jego produkcji.
Pojawiają się więc w "Poznaj przystojnego bruneta" takie motywy, jak: romans między starzejącym się, doświadczonym mężczyzną a młodą dziewczyną ("Co nas kręci, co nas podnieca"), blokada twórcza ("Koniec z Hollywood"), kryzys małżeński ("Vicky Cristina Barcelona"), duchowe poszukiwania ("Scoop - Gorący temat"), zdrada ("Wszystko gra"), kryminalna rozgrywka ("Sen Kasandry"), itd., ale wszystkie one nie wnoszą nic nowego, powtarzając jedynie schematy, którymi Allen już kiedyś się posłużył.
W nowym filmie Amerykanina brakuje również, tak charakterystycznych dla jego kina błyskotliwych dialogów, ironicznych wypowiedzi czy cynicznych rozważań, nie ma też sarkazmu, zgryźliwości, ani drwiny. Wszystko jest tu nieco za płytkie, zbyt przewidywalne, zanadto oczywiste. Mimo że na ekranie oglądamy gwiazdy kina, to każda z nich gra tu zbyt indywidualnie, jakby chciała ukraść film pozostałym aktorom, co w efekcie skutkuje brakiem chemii pomiędzy nimi.
Mimo więc tego że uwielbiam kino Allena i widziałem wszystkie jego filmy (wiem że to wyświechtane określenie, ale w tym wypadku prawdziwe), to "Poznaj przystojnego bruneta" polecę jedynie najwierniejszym fanom jego twórczości. Inni mogą uznać ten obraz po prostu za zbyt... nudny.
4,5/10