"Nić widmo" [recenzja]: Zszyci ze sobą

Daniel Day-Lewis w scenie z filmu "Nić widmo" /materiały prasowe

Wielka Brytania, lata pięćdziesiąte. Reynolds Woodcock (Daniel Day-Lewis) jest słynnym projektantem mody, który świadczy usługi przedstawicielkom międzynarodowej socjety. Alma (Vicky Krieps) to kelnerka, dziewczyna z ludu, pozbawiona majątku i osiągnięć. Ich romans, zawiązany nad obfitym śniadaniem, rozpoczyna historię jak z bajki. Słodyczy romantycznych uniesień towarzyszy jednak dziwny, toksyczny posmak.

W swoim najnowszym filmie Paul Thomas Anderson tworzy wariację na temat klasycznego hollywoodzkiego melodramatu. "Nić widmo" jest, owszem, kinofilskim hołdem, ale na szczęście nie tylko i nie przede wszystkim. Dla amerykańskiego reżysera pokryta patyną, jawnie sentymentalna konwencja stanowi wygodny sposób na opowiedzenie o dynamice relacji dwójki ludzi, którzy dzielą życie i dach nad głową.

Dynamika związku bohaterów polega w dużej mierze na walce. W punkcie wyjścia układ sił jest nierówny. Reynolds jest księciem, a Alma kopciuszkiem, szczęściarą, na którą spłynęła łaska bycia kochaną przez kogoś wyjątkowego. On uważa swoją wyższość nad nią za coś naturalnego. Krytykuje ją za zły gust i wścieka się, kiedy zakłóca jego rutynę. Chciałby stworzyć jej lepszą, wymarzoną wersję, podobnie jak za pomocą sukien stwarza lepsze wersje swoich klientek. Ona początkowo jedynie się broni, ale z czasem przechodzi do kontrataku, i to w wyjątkowo perfidny sposób. Udaje się jej wygrać bitwę. Wojna będzie jednak toczyła się niemalże do samego finału.

Reklama

Spora część odpowiedzialności za film spoczywa na barkach aktorów. Day-Lewis promieniuje charyzmą, ale największą gwiazdą jest Krieps, tworząca popisowo ambiwalentną postać, z jednej strony kruchą i niepozorną, a z drugiej obdarzoną ukrytą siłą, która czeka na uaktywnienie. Chemia między nimi jest tak silna, że nie zauważa się prawie całkowitego braku erotyki - jej namiastkę zawiera jedynie scena, w której Reynolds sprawdza wymiary Almy, chcąc przygotować dla niej suknię, podczas gdy ona stoi sztywno z sutkami prężącymi się pod halką. Obsadę uzupełnia bardzo dobra Lesley Manville, która wciela się w Cyril, siostrę Reynoldsa: chłodną i dystyngowaną, a przy tym zręcznie przerysowaną.

Tak jak w wielu swoich poprzednich dziełach, "Aż poleje się krew", "Mistrzu" czy "Wadzie ukrytej", Anderson wskrzesza na ekranie miniony świat. Jego wizja obfituje w detale. Na kolejnych kadrach przewijają się przeróżne ekskluzywne przedmioty, w tym oczywiście suknie, pieszczotliwie dotykane i dumnie noszone, wydające podprogowy szelest, fetyszyzowane przez kamerę. Filmowa rzeczywistość jest wyraźna, wręcz namacalna, a przy tym ma w sobie coś z dekadenckiego snu. Nadchodząca wraz z końcem seansu konieczność opuszczenia jej i wyjścia na ulicę wiąże się z niemałym dyskomfortem - i to właśnie on stanowi najlepszą miarę "Nici widmo".

9/10

"Nić widmo" [Phantom Thread], reż. Paul Thomas Anderson, USA 2017, dystrybutor: UIP, kinowa premierowa 23 lutego 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nić widmo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama