Thomas Vinterberg otwiera "Na rauszu" (2020) cytatem z Sørena Kierkegaarda, dając widzowi wskazówkę, że oto myśl tego XIX-wiecznego duńskiego filozofa rozciąga się w jakimś stopniu nad filmem. Kierkegaard wyróżnił bowiem trzy stadia egzystencji lub, mówiąc inaczej, sposoby, w jakie człowiek może przejść przez życie: estetyczne, etyczne i religijne (to ostatnie jest niemal nieosiągalne przez większość ludzkości).
Reżysera interesuje głównie ten pierwszy etap, korespondujący z horacjańską maksymą, by chwytać dzień, skupiony na ziemskich przyjemnościach, zaspokajaniu potrzeb i ucieczce od smutku. Wiodąc jednak taki żywot, melancholia, zamiast zostać pokonana, tylko się pogłębia. Poczucie bezsensu i cierpienia narasta. By temu sprostać, Kierkegaard sugeruje przejście na kolejny szczebel, czyli etyczny, w którym dokonywanie świadomych wyborów napełnia celem i treścią. Człowiek musi więc wybrać: albo dalsza rozpacz i ucieczka w hedonizm, albo zwrot ku nowemu, zrozumienie samego siebie i odkrycie obowiązku.
Zanim przed podobnym dylematem stanie Martin (Mads Mikkelsen), sporo wody będzie musiało upłynąć w Gudenie. Ten nauczyciel historii doświadcza właśnie bólu istnienia. Praca nie przynosi mu radości, małżeństwo chyli się ku upadkowi, dzieci traktują go tak, jakby był niewidzialny. "Czy ja się zrobiłem nudny?" - pyta żonę, na co ta odpowiada, że z całą pewnością nie jest już tym samym mężczyzną, którego przed laty poznała.
Nie on jeden utknął w martwym punkcie. Z bliźniaczymi problemami - samotnością, niespełnieniem, pustką i brakiem sukcesów - zmagają się jego trzej kumple, z którymi spotyka się nie tylko w pokoju nauczycielskim, ale i na suto zakrapianych imprezach. Podczas jednej z nich panowie, zaraz po tym zresztą, jak dzielą się swymi najgłębszymi myślami, dyskutują o zasłyszanej gdzieś, szalenie niekonwencjonalnej teorii norweskiego psychiatry Finna Skårderuda, sugerującego, jakoby człowiek rodził się z niedoborem pół promila alkoholu, przez co zamyka się w sobie, znosząc katusze.
Od słowa do słowa i oto okazuje się, że bohaterowie postanawiają żyć chwilą i przetestować tę teorię empirycznie. Zaczynają następnego dnia, skrzętnie notując postępy w badaniach. Ustalają jakieś zasady, które wnet ulegają rozluźnieniu. Poprzeczka podnoszona jest coraz wyżej: już nie pół, a cały promil. Wstępne wnioski są ekscytujące. Wstają z łóżka z nową energią, nauczanie sprawia im przyjemność, atmosfera w domach staje się luźniejsza - żona Martina chce uprawiać z nim seks, synowie godzą się na wypad pod namioty. "Od lat nie czułem się tak dobrze" - wyznaje główny bohater i nie sposób mu nie wierzyć, gdy w jego oczach pojawia się radość. To tylko kwestia czasu, aż zastąpią ją łzy.
Vinterberg, jeden z sygnatariuszy manifestu Dogma 95, dawno już odszedł od założeń nurtu. Niemniej jednak w "Na rauszu", podobnie zresztą jak w wielu innych filmach, by wspomnieć choćby "Polowanie" (2012), poszukuje przede wszystkim prawdy. Do tego samego dążą też jego protagoniści, pijąc - jak sugeruje oryginalny tytuł - do upadłego. Nie jest to być może ani "Stracony weekend" (reż. Billy Wilder, 1945), ani "Pętla" (reż. Wojciech Jerzy Has, 1957), ale duński reżyser stawia kolejny krok na gruncie kina skupionego wokół alkoholizmu. "Sami decydujemy, kiedy i ile pić, potrafimy oprzeć się pokusie" - deklarują czterej kumple, z dumą orzekając, że dzięki temu nikt nie ma prawa nazwać ich nałogowcami.
Czy aby na pewno? Czy przeprowadzany przez nich eksperyment nie jest przypadkiem igraniem z ogniem oraz i tak już zniszczoną psychiką każdego z osobna? Może i pierwotnie wstępuje w nich nowy duch, ale już wkrótce zalewanie się do nieprzytomności wygeneruje wstyd i wyrzuty sumienia. Ich stadium estetyczne trwa w najlepsze, ale coś, co wydawało się jedynie niewinną zabawą ku chwale nauki, zaczyna w końcu zbierać żniwo: od negatywnych skutków społecznych, przez zawodowe i prywatne, aż po psychofizyczne. Chyba więc najwyższy czas, by wejść na kolejny etap egzystencji.
Co znamienne, moralizatorski ton Vinterberga wcale nie jest dominujący. Reżyser może i nie jest tak odważny jak wywodzący się z tej samej szkoły Lars von Trier - który mógłby potraktować materiał skrajnie wywrotowo - ale o alkoholu nie opowiada wyłącznie z obrzydzeniem. Innymi słowy: daje wybór swoim bohaterom. Nie ocenia ich postępowania. Już w otwierającej sekwencji, w której młodzież uczestniczy w zwariowanej grze piwnej, konsumowanie napojów wyskokowych kojarzy się raczej ze szczęściem i beztroską o właściwościach eskapistycznych i kojących. Gdzieś na marginesie pojawia się tu nawet sugestia, że kontrowersyjny pomysł Norwega byłby jakimś sposobem na radzenie sobie z depresja. Owszem, nieortodoksyjnym i być może generującym inny problem, ale jednak. Sięgnięcie po kieliszek wyniszcza, ale i wyzwala z kajdan. To dość subwersywne i nieco lekceważące problem wielu ludzi przesłanie koresponduje z kilkoma scenami, które wyraźnie celebrują akt picia alkoholu.
7/10
"Na rauszu", reż. Thomas Vinterberg, Dania 2020, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 19 marca 2021