Reklama

Młodość i cała reszta

"Sztuka dorastania", reż. Gavin Wiesen, USA 2011, dystrybutor Imperial - Cinepix, premiera kinowa 9 grudnia 2011 roku.

Dlaczego twórcy filmowi lubują się w opowieściach o dorastaniu? Przede wszystkim dlatego, że jest to temat, na który każdy potencjalny odbiorca ich dzieła ma z całą pewnością coś do powiedzenia. Co za tym idzie, jest on w stanie dokonać projekcji-identyfikacji, czyli wpisać własne doświadczenie w losy bohaterów. W efekcie, albo akceptuje zaprezentowaną mu historię jako pokrywającą się z jego własną, albo uznaje ją za zupełnie obce zjawisko i odrzuca. Tak czy inaczej, przynajmniej się do niego ustosunkowuje.

To zaś jest już połową sukcesu, bo w pamięci nie zapisują nam ani wybitne dzieła kinematografii, ani totalne "gnioty", ale te filmy, które zrobiły na nas określone wrażenie (to czy jest ono pozytywne, czy negatywne jest w tym wypadku kwestią drugorzędną). Produkcje, które uznajemy za nijakie i bezpłciowe (oczywiście w tym wypadku - za sprawą własnej wrażliwości - każdy decyduje sam), nie mają szans zagościć w naszej świadomości na dłużej.

Reklama

Z premedytacją wykorzystują to twórcy (głównie hollywoodzcy), racząc nas kilka razy w roku obrazami o nastolatkach wkraczających w dorosłość. Wiedzą, że jest to temat, który angażuje każdego, ponieważ okres ten odciska zazwyczaj fundamentalne piętno na naszym życiu. Wystarczy więc wybrać w miarę sympatycznego bohatera, rzucić mu pod nogi kilka kłód typu: nieodwzajemniona miłość, nieporozumienia z rodzicami, szkolne problemy i mamy gotowy film.

Akurat w wypadku "Sztuki dorastania", debiutu reżyserskiego Gavina Wiesena, mamy do czynienia z nowojorską wersją tego schematu. Zgodnie z nią główny bohater to nie mający przyjaciół dziwak i outsider o staroświeckim imieniu George, który uczy się w snobistycznej szkole - oczywiście wyłącznie dlatego, że jego ojciec (choć porzucił rodzinę i mieszka w Azji) nie narzeka na brak płynności finansowej, a jego głównym zajęciem jest wagarowanie i... rozmyślanie nad sensem istnienia.

Już w pierwszej scenie słyszymy jego głos z offu, mówiący: "Po co w ogóle żyć, jeśli i tak wiadomo, że czeka nas śmierć w samotności?", co najlepiej przygotowuje nas do sposobu myślenia postaci, z jaką przyjdzie nam te 80 kilka minut "przebywać". W dodatku nie dość, że George (znany z "Marzyciela" i "Charliego i fabryki czekolady", choć nieco bardziej już wyrośnięty, Freddie Highmore) jest defetystą i pesymistą, to jeszcze okazuje się niepoprawnym romantykiem (wiem, strasznie z niego nietypowy nastolatek), zakochując się w bardzo popularnej Sally (Emma Roberts, bratanicy słynnej Julii).

Czy uda mu się zdobyć jej serce, odkryć swoje (sugerowane już w tytule) artystyczne "ja", a jednocześnie pozostać wiernym sobie?

Chyba nie trzeba zaznaczać, że to pytanie jest jedynie retoryczne, bo chyba wszyscy wiemy, jak filmy tego typu się kończą (no może z wyjątkiem "Donniego Darko"). Ale choć "Sztuka dorastania" spłyca i spłaszcza problemy nastolatków, to jednocześnie udaje się jej twórcom opowiedzieć dosyć wiarygodną historię jednego z ich reprezentantów . Bez irytującego patosu, niskiego poziomu żartów, taniego sentymentalizmu.

Jeśli więc ktoś decyduje się pójść do kina na film Wiesena, świadomy wszystkich ograniczeń gatunku, w jakim porusza się reżyser, nie powinien być zawiedziony. Dostanie bowiem wszystko to, co sugeruje mu już tytuł, czyli nastolatka z problemami, zainteresowanego sztuką, który stara się w miarę bezboleśnie wkroczyć do świata dorosłych. W prosty i przystępny sposób, a co najważniejsze bez zbędnego udawania, że w tej historii chodzi coś więcej.

P.S. Dodatkowy punkt dla Freddiego Highmore'a - za ekranową wiarygodność i... uroczy wielgachny płaszcz, w który bez przerwy ubrany jest jego bohater.

4,5/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy