Reklama

"Minionki" [recenzja]: Jak ukraść film

W "Jak ukraść Księżyc", świetnej animacji studia Illumination Entertainment, twórcy skupili się na grze konwencją kina familijnego, jak i rolami społecznymi. To w tym sympatycznym i mądrym filmie zadebiutowały żółte stworki, które właśnie dostały swój własny film. Zupełnie niepotrzebny.

W "Jak ukraść Księżyc", świetnej animacji studia Illumination Entertainment, twórcy skupili się na grze konwencją kina familijnego, jak i rolami społecznymi. To w tym sympatycznym i mądrym filmie zadebiutowały żółte stworki, które właśnie dostały swój własny film. Zupełnie niepotrzebny.
Żółte stworki nie udźwignęły ciężaru pełnometrażowej fabuły /materiały dystrybutora

Nie ma w "Minionkach" chęci edukowania milusińskich, co było podstawą "Jak ukraść Księżyc". Dzięki tamtemu filmowi dzieciaki mogły przekonać się, że podstawowa komórka społeczna, jaką jest rodzina, niejedno ma oblicze. A całkiem udaną i dobrze działającą familię może tworzyć ekipa złożona z trzech sierot i starszego kawalera. Liczyło się to, jakimi uczuciami darzą się członkowie ogniska domowego. To w tamtej animacji pojawiły się minionki, żółte stworki, które zdążyły już zrobić światową karierę. Powróciły w sequelu "Jak ukraść Księżyc", czyli "Minionki rozrabiają", jak i w dziesiątkach reklam wielkich firm. W "Minionkach", najnowszym obrazie z ich udziałem, nie ma nawet cienia przekazu, który płynął z "Jak ukraść Księżyc". Tym razem nie liczy się nic poza kawalkadą slapstickowych żartów.

Reklama

Żeby chociaż były one śmieszne. Niestety, twórcom pomysłów wystarczyło tylko na zajmujące otwarcie. Przez pierwszych kilkanaście minut oglądamy historię minionków, które wpisaną w naturę mają jedną cechę - służalczość. To zresztą najoryginalniejszy koncept filmu, dość mocno wątpliwy dla rodziców, którzy nie mogą się nadziwić, że twórcy każą sympatyzować ich pociechom z bohaterami zła pragnącymi. Kiedy stworki wyszły z morza, zaczęły służyć dinozaurom. Ale dopiero kiedy pojawił się człowiek, miały prawdziwe używanie. Usługiwały egipskim faraonom, jak i hrabiemu Draculi. Uśmiercając kolejnych złoczyńców, którzy nimi rządzili, dotrwały do lat 60. XX wieku. To właśnie wtedy startuje właściwa akcja filmu. Na misję odnalezienia doskonałego arcyłotra wyruszają nieokrzesani i nieogarnięci Stuart, Kevin i Bob. Wraz z początkiem ich misji, z ekranu zaczyna wiać nudą.

Twórcy zupełnie odpuścili sobie kwestie fabularne, inwestując w coraz bardziej irytujące gagi. Minionki puszczają gazy, ślinią się i chichoczą, mając przy tym mnóstwo radości. Odwrotnie proporcjonalnie do widza, tracącego cierpliwość do tego festiwalu złego smaku. Brak tu pomysłu, wciągającego scenariusza i witalności, które napędzały przecież "Jak ukraść Księżyc". Bez Gru i kompanii jego córek siłą "Minionków" pozostają jedynie te sceny, w których żółte stworki wpływają na bieg historii, jak w przypadku okładki płyty "Abbey Road" zespołu The Beatles. Te draczne pogrywania z  popkulturą naznaczone są błyskotliwością i dowcipem. Ale tylko one.

Z "Minionków" najlepiej byłoby więc wyciąć kilka krótkich metraży i pokazywać je przed innymi, znacznie ciekawszymi animacjami (jak na przykład przed genialnym "W głowie się nie mieści" Pixara). Jako pełny metraż najnowszy film z żółtymi stworkami należy sobie odpuścić i spokojnie poczekać na powrót Gru i jego rodziny.

4/10

"Minionki" (Minions), reż. Kyle Balda, Pierre Coffin, USA 2015, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 26 czerwca 2015

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Minionki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy