"Minari": Szukając swojego miejsca [recenzja]

Kadr z filmu "Minari" /materiały prasowe

W 2020 roku podczas rozdania Oscarów triumfował koreański "Parasite". W 2021 roku jednym z faworytów do najważniejszych nagród było "Minari" Lee Isaaca Chunga, którego rodzice byli emigrantami z Korei Południowej. W pierwszej chwili jego film aż prosi się o porównania z arcydziełem Joon-Ho Bonga. Szybko okaże się, że obie produkcje więcej dzieli. Łączy je natomiast motyw przewodni rodziny, poszukującej lepszego życia.

"Minari" skupia się na pochodzącej z Korei Południowej rodzinie Yi, która w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku przenosi się z Kalifornii do Arizony. Trzydziestokilkuletni Jacob (Steven Yuen) zamierza porzucić dotychczasowe zajęcie i zostać farmerem. Jego żona Monica (Ye-ri Han) jest nastawiona do tych planów niezbyt optymistycznie. Przeprowadzka średnio widzi się także ich dzieciom, starszej Anne i kilkuletniemu Davidowi. Mimo to Jacob zaczyna pracę na roli, a jego rodzina powoli aklimatyzuje się w Arizonie. W pewnym momencie dołącza do nich matka Moniki, Soonja (nagrodzona Oscarem Yuh-Jung Youn). A życie toczy się dalej.

Reklama

Zamiast ciągłej fabuły i trójaktowej narracji Chung proponuje zbiór epizodów z codzienności rodziny Yi. Przełomowe wydarzenia przeplata drobnymi chwilami z ich aklimatyzacji w nowym środowisku lub spędzanego wspólnie czasu. Reżyser sygnalizuje kilka wątków, jak np. chorobę serca Davida, nieprzystosowania Soonji lub kłopoty finansowe farmy, które mogą - ale wbrew wytycznym podręczników scenariopisarskich niekoniecznie muszą - znaleźć swój finał w czasie projekcji. W tym szaleństwie jest jednak metoda. Chungowi bardziej niż na opowiedzeniu konkretnej opowieści zależy na przedstawieniu swych bohaterów i ich niełatwych relacji.

Stosunki w rodzinie Yi komplikuje między innymi język. Jacob i Monica są dwujęzyczni, ich dzieci mówią tylko po angielsku, z kolei Soonja posługuje się wyłącznie koreańskim. Docieranie się rodzeństwa (w szczególności Davida) z pochodzącą z jakby innego świata babcią, której wcześniej nie mieli okazji poznać lub ledwo pamiętają, jest jedną z najcieplejszych historii, jaką przyjdzie wam zobaczyć w tym roku w kinach. Brawa należą się Yuh-Jung Youn, która za swoją kreację nieco zdziwaczałej, ale kochającej Soonji otrzymała wszelkie możliwe wyróżnienia. Ogromne wrażenie robi także Alan S. Kim w roli Davida. Niesamowite, jak dobrze Chung prowadzi małoletniego aktora. Postać, która bardzo łatwo mogła trafić na listę "najbardziej irytujących dzieciaków w historii kina", dzięki wyczuciu reżysera i intuicji Kima wyrasta na jeden największych atutów filmu.

Nieco gorzej wypadają starania Jacoba o utrzymanie farmy i jego scysje z Moniką. W pewnym momencie wydają się one zepchnięte na drugi plan. W dodatku Chung zdaje się nie do końca wiedzieć, jak zakończyć ich wątek, dlatego w finale decyduje się na dramatyczny i niepotrzebny zwrot akcji. Tymczasem siła "Minari" tkwi właśnie w spokoju dzieła, jego codzienności oraz uchwyceniu drobnych trosk i radości. Cieszy, że kino tego typu znalazło uznanie wśród członków Akademii Filmowej - szczególnie po zeszłorocznym zignorowaniu jednak trochę lepszego "Kłamstewka" Lulu Wang.

7/10

"Minari", reż. Lee Isaac Chung, USA 2020, dystrybucja: Best Film, premiera kinowa: 18 czerwca 2021 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Minari
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy