"Miłość mojego brata": Życie trzydziestolatki [recenzja]
Ranek. Budzik wyrywa bohaterkę z głębokiego snu. Dziewczyna rozgląda się dookoła i sama siebie pyta: "Wtorek?! Praca!". Ktoś z nas nie zna tego uczucia? Premierowo pokazywana w Cannes „Miłość mojego brata” to właśnie taki sztambuch wypełniony trafnymi obserwacjami z życia.
Skromne kino, opowiedziane na poły w rytmie slow burn, na poły dynamicznie, z porywającymi muzycznymi przerywnikami, w feerii wyrazistych kolorów wokół bohaterki i na niej samej, na jej ubraniach, ścianach, a nawet zasłonie przy wannie. Jedna z ulubionych aktorek Xaviera Dolana, Monia Chokri, debiutuje jako reżyserka słodko-gorzką, tragikomiczną opowieścią o zagubieniu, samotności i relacjach, marzeniach i rozgoryczeniach, frustracji i prokrastynacji. O spóźnionym dojrzewaniu.
35-letnia Sophia właśnie napisała doktorat z filozofii politycznej o dumnie brzmiącym i zapowiadającym spore kłopoty zarobkowe tytule "Dynamika rodzinna i polityczna wśród kontynuatorów myśli Antonio Gramsciego". Liczyła na pracę na uniwersytecie w Quebecu, ale dostał ją syn profesora. Sama znalazła się za to w galerii, jako przewodniczka znudzonych emerytek. Gdyby nie brat, Karim, utknęłaby tam pewnie do końca świata i jeden dzień dłużej, wijąc się w poszukiwaniu nieznanej sobie odpowiedzi na niespodziewane pytania. Z Karimem dzieli każdą chwilę i mieszkanie. Każdy niemal moment życia. Także wtedy, gdy decyduje się na drugą aborcję i razem z nim idzie do kliniki. Mogła go nie brać - uniknęłaby stresu "rozstania". Bo w szpitalu Karim zakochuje się w lekarce.
Éloïse jest całkowitym przeciwieństwem Sophii. Blondynka kontra brunetka, delikatne ubrania w pastelowych odcieniach kontra mocne mieszanki kolorystyczne niekrępujących ruchów sukienek i spodni. Uprzejmość kontra narastająca frustracja. Poukładanie kontra chaos. "To nienormalne być miłym przez cały czas" - w jednej ze scen wykrzykuje nawet Sophia, która czuje, że jej dotychczasowe życie nieuchronnie zmierza ku końcowi. Tam chyba też wielu z nas było - gdy droga bliskiej osoby obiera inny kierunek i rytm. Miotanie się nie przyniesie jednak ukojenia, a doprowadzi do konfliktu. Burza z piorunami (ta metaforyczna) musi huknąć najgłośniejszym z piorunów, żeby potem rozłączone, bliźniacze atomy znowu mogły się odnaleźć, choć już w nieco innej konfiguracji.
Film Chokri, która również napisała scenariusz, nie jest dziełem doskonałym, ale ujmuje humorem i sympatią autorki (i aktorów) wobec bohaterów - nawet Sophii, gdy wierzga ona niczym spętany lassem dziki koń. Wtedy zresztą dziewczyna jest najbardziej krucha, a cała jej wściekłość i prowokacja okazują się tylko maską, za którą skrywa się gigantyczny lęk, frustracja i rozczarowanie. Smutek.
Nie sposób reżyserce odmówić spostrzegawczości i szczerości. Któż bowiem nie ma marzeń i planów, z których potem nic nie wychodzi, ale czy to, że (co też w pewnym momencie pojmuje Sophia) "nigdy nie będzie się bogatym", musi od razu przekreślać dobre życie i skazywać nas na samotność? Odpowiedź Chokri nie razi cukierkowym optymizmem, ale pozwala wybaczyć sobie chyba pewne słabości, ułomności, a nawet prokrastynację. Pozwala zrozumieć, że w codziennych samotnych walkach tak bardzo samotni wcale nie jesteśmy.
6/10
"Miłość mojego brata" (La femme de mon frère), reż. Monia Chokri, Kanada 2019, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 7 lutego 2020.