Reklama

"Miłość do kwadratu": W poszukiwaniu romantyczności

Netflix debiutuje ze swoją pierwszą polską komedią romantyczną, ale w te walentynki może lepiej powrócić do klasyki? Od piątku "Miłość do kwadratu" jest numerem jeden streamingowego giganta.

Netflix debiutuje ze swoją pierwszą polską komedią romantyczną, ale w te walentynki może lepiej powrócić do klasyki? Od piątku "Miłość do kwadratu" jest numerem jeden streamingowego giganta.
Mateusz Banasiuk i Adrianna Chlebicka w scenie z "Miłości do kwadratu" /materiały prasowe

Amerykanie od dawna poszukują wzoru na film idealny: wyliczają procenty, ile powinno znaleźć się w nim dialogu, scen z kobietami, z mężczyznami, humoru i łez, słońca i deszczu, scen akcji i seksu. Liczą, liczą, a z Hollywood i tak obok porywających widowisk do widzów trafiają gnioty. Wzoru nie ma i nawet najlepszy scenariusz obrócić się może w marne filmidło. "Miłość do kwadratu" zdaje się właśnie takim nieudanym produktem, w którym na pewnym etapie pracy wszystko mogło nawet idealnie do siebie pasować, na papierze nawet bawić i wzruszać, ale już po montażu miłość się onieśmieliła i schowała, a dowcip ulotnił dyskretnie na inny seans.

Komedia romantyczna nie musi zaskakiwać, nie musi na nowo siebie odkrywać i dokonywać kinowej rewolucji. Przeciwnie - to raczej ten gatunek filmowy, w którym najbardziej lubi się to, co już się widziało. Kłopot w tym, że nawet w takim przypadku potrzeba odrobiny lekkości, jakiegoś ukłonu w stronę widza: "wiemy, że wiecie, jak się to dalej potoczy, ale przez chwilę pożyjmy w krainie fantazji, wyluzujmy i bawmy się razem".

Reklama

Pierwsze ujęcia "Miłości do kwadratu" taki seans zwiastują - niezbyt odkrywczy, mocno sztampowy, ale kolorowy, z pięknymi ludźmi, zdolnymi aktorami, ładnymi wnętrzami i szybkimi samochodami, reklamowo pięknymi zdjęciami, w sam raz, żeby obejrzeć i zapomnieć. Ze sceny na scenę jest jednak coraz gorzej i coraz częściej pojawia się nie tyle rozczarowanie, co poczucie zażenowania, w najlepszym razie zdziwienia. Ile potknięć można wybaczyć? Na ile przymknąć oko, machnąć ręką - to tylko komedyjka?

Enzo, rozchwytywany lekkoduch i model o twarzy Mateusza Banasiuka, rozpoczyna pracę z piękną supermodelką Klaudią - w tej roli Adrianna Chlebicka. Początek ich znajomości nie jest niezbyt obiecujący, bo Enzo bierze Klaudię za przydrożną prostytutkę. Ten pomysł to już pierwsze, ale jeszcze lekkie ukłucie zgrzebności "Miłości do kwadratu". Do wybaczenia. Później jednak konfuzja już tylko narasta, dialog rani uszy i narusza poczucie jakiejś podstawowej przyzwoitości w relacji: filmowiec-widz. Nawet w fantazji są granice, których przekraczać po prostu nie wypada, chyba że jest się Quentinem Tarantino czy innym Michelem Gondrym bawiącym się gatunkowymi kliszami. "Miłość do kwadratu" takich ambicji nie posiada - chce raczej dać odrobinę wytchnienia w walentynkowy weekend. Zamiast tego funduje...

Enzo - młody, piękny, lotny, przez trzy czwarte filmu nie jest w stanie rozpoznać w Klaudii skromnej nauczycielki swojej bratanicy - pani Moniki. Ostatecznie wiadomo, że jak dziewczyna włoży szpilki i perukę, zdejmie okulary i zrobi makijaż, to zupełnie inna kobieta... Nie, Monika nie przechodzi na ekranie - pomiędzy szkołą i planem reklamy, rolą nauczycielki i supermodelki - metamorfozy niczym Robin Williams w "Pani Doubtfire" czy Dustin Hoffman w "Tootsie". Ona naprawdę tylko zdejmuje perukę i okulary, zakłada nowe ciuchy i buty.

Może tę ślepotę Enza dałoby się jeszcze wybaczyć w imię zabawy - qui pro quo to ostatecznie częsty motyw komedii, gdyby nie kolejne zwroty akcji i bohaterowie krzywo wycięci z podręcznika o - właściwie to nie wiem, o czym. Nie o dobrej komedii romantycznej. Agnieszka Żulewska gra despotyczną szefową i kochankę Enza - Alicję, która w świecie korporacyjnego "polgliszu" błyszczy wcinaniem słówek niemieckich: "Entschuldigung " "Warum" (poważnie, kogoś to bawi?). Knuje, rzecz jasna, przeciwko Klaudii. Sebastian Stankiewicz jako Wiesiek, pracownik taty Moniki (Mirosław Baka), szantażuje dziewczynę ujawnieniem tego, że jest nie tylko nauczycielką, ale i supermodelką - bo to w rodzinie podobno wstyd... I jeszcze złote myśli - co scenę można się natknąć na "Mężczyźni często sypiają nie z tymi kobietami, które kochają", "Dlaczego te róże są złote? Bo nie było brylantowych".

Intencje były chyba szlachetne. Zastanowiłabym się jednak dwa razy przed seansem "Miłości do kwadratu" jako jedynym planem na walentynki. Na Netfliksie jest tyle innych komedii romantycznych do wyboru - niezastąpione "Notting Hill", "Masz wiadomość", "Bridget Jones: w pogoni za rozumem", "Był sobie chłopiec", "Holiday", "To tylko seks", "Z ust do ust". Meg Ryan, Tom Hanks, Jude Law, Cameron Diaz. Choć... z drugiej strony, znaleźć tam też można "365 dni" - i wtedy lepiej wybrać film Filipa Zylbera. A może sobie podarować i pójść do kina? Już otwarte.

4/10

"Miłość do kwadratu", reż. Filip Zylber, Polska 2021, Netflix.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Miłość do kwadratu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy