Reklama

Mikrokosmos Hattie

"Bobasy", reż. Thomas Balmes, Francja 2010, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 20 maja 2011

Fotografowanie dzieci to wdzięczne zajęcie. Trzy czwarte zdjęć nie trafia do kosza na śmieci, bo prawie wszystkie wychodzą doskonale. Wie o tym Annie Leibovitz, która niezwykle sprawnie kadruje dziecięce twarze. Amerykańska artystka bardzo często tworzy z udziałem najmłodszych portrety pieczołowicie wpisane w wybrany przez siebie kontekst. Daleko im do fascynującej naturalności, jaką osiągnął reżyser "Bobasów".

Thomas Balmes obserwuje ruch w trakcie jego trwania, ruch z którego Leibovitz rezygnuje w imię zatrzymania go w stopklatce. Na jednym ze zdjęć artystki widzimy kilkoro afrykańskich dzieci sfotografowanych na ciemnym tle. Na ich głowach przycupnęły białe gołąbki. Podobna wizualnie scena w filmie ukazuje somalijskiego chłopca, niezależnie od swojej woli zasypiającego na siedząco. Tym, co jest czarujące, jest tu jednak pokazanie naturalnej zmiany, a nie wykoncypowanej przestrzeni kadru. Dziecko kiwa się w tył i w przód przed nieruchomym obiektywem. Pozorna nieobecność reżysera nie owocuje jednak brakiem intymności na planie. Balmes uzyskuje ją przyjmując dziecięcą perspektywę postrzegania świata. Nie ma w jego filmie zbyt wielu ujęć z perspektywy żaby, bo horyzont dziecięcego świata jest jeszcze na to zbyt ograniczony. Tego typu zamknięcie przestrzeni z wolna buduje jednak w widzu wrażenie zadomowienia w środowisku, z którego dawno wyrósł.

Reklama

Tak jak w "Mikrokosmosie" (1996) Claude'a Nuridsany i Marie Pérennou przyglądaliśmy się wzrastającym roślinom, tak w "Bobasach" obserwujemy dzieci, które z dnia na dzień coraz silniej zakorzeniają się w obrębie własnych domów. Kim będą, kiedy dorosną? Kim byłyby, gdyby pozamieniać je miejscami? Nie wiem, czy stawianie takich pytań w tym kontekście jest potrzebne. Czy szukać tu rozróżnienia między naturą a wychowaniem? Thomas Balmes nie decyduje się na żaden komentarz spoza kadru, który tłumaczyłby, dlaczego wybrał te, a nie inne dzieci. Widzimy tylko, gdzie szuka między nimi różnic, jakie widzi podobieństwa.

Tym, co wpływa na nie najbardziej - jest przestrzeń wokół nich. Każdemu z czwórki dzieci podwórko szykuje inne wyzwania. Hattie z USA krąży między fotelem a szafą, wokół niemowlęcia z Mongolii spaceruje kogut, chłopcy z Afryki tarzają się w kurzu, a Mari z Japonii obserwuje biernie świat z perspektywy za dużego jak na jej potrzeby łóżka rodziców.

Wszystkie maluchy rosną i przemieszczają się w obrębie oswojonej przestrzeni. Rzeczywistość, której doświadczają, ma niezwykle zmysłowy wymiar. Dzieci poznają świat dotykając go, liżąc, smakując i wąchając. Balmes znakomicie przełożył ich fizyczne doświadczenia na wizualną stronę filmu. Obrazy, które uchwycił obiektywem kamery, przywołują reminiscencje fotografii, w których skrywa się punctum - zarejestrowany na taśmie drobiazg, od którego nie sposób oderwać oczu, ale równie trudno zwerbalizować jego znaczenie. Dzieci nie mówią, komunikują się ze światem za pomocą przelotnych uśmiechów, wpatrzonych w coś szeroko otwartych oczu czy drobnych, niewprawnych gestów. Trudno o nich opowiadać, trzeba je zobaczyć. Tym razem nie słowo, ale forma kształtuje treść.

7/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama