"Matthias i Maxime": U progu dorosłości [recenzja]

Kadr z filmu "Matthias i Maxime" /materiały prasowe

Nominacje do Złotej Palmy w Cannes mówią same za siebie - Xavierowi Dolanowi trudno odmówić talentu. Trudno też nie poczuć nudy, gdy znowu na wielkim ekranie oglądamy alter-ego reżysera, w które w dodatku wciela się on sam. Kiedyś okrzyknięto go Pedro Almodovarem z Kanady, teraz powoli staje się Woodym Allenem - mówi sprawnie i zabawnie, ale wciąż powtarza to samo.

Tytułowi bohaterowie przyjaźnią się od dziecka. Podczas wypadu do domu kolegi w wyniku przegranego zakładu muszą odegrać scenkę w etiudzie koleżanki. Ich rola sprowadza się do namiętnego pocałunku. Żaden z nich nie pozostanie obojętny na to, co się stało, będą więc musieli na nowo zdefiniować swoją znajomość. Zegar tyka, czasu pozostaje coraz mniej - wkrótce Maxime (Xavier Dolan) wyjeżdża do Australii.

Złożoności relacji dodaje fakt, że każdy z nich wywodzi się z innego świata. Matthiasa wychowała kochająca mama, opiekuńczości starcza jej nawet dla znajomych syna. Maxim sam musi zadbać o matkę, która w zamian tylko szuka okazji, by go upokorzyć, choć "już od pół roku nie bierze". Przystojny Matt jest językowym purystą w idealnie wyprasowanych koszulach. Ma piękną ukochaną i wymarzoną pracę w korporacji. Maxowi daleko do życiowego sukcesu, który osiągnął przyjaciel - nadal chodzi w bluzach z kapturem, pracuje za barem i kryje się ze swoją orientacją seksualną przed zainteresowaną nim koleżanką. A może nawet przed sobą samym. Miota nim smutek i złość, a twarz szpeci znamię, przez które wygląda, jakby wiecznie płakał krwią. Wyjazd do Melbourne nie jest dla niego szansą na zrobienie kariery, a jedynie ucieczką przed toksyczną matką.

Reklama

Dolan całkiem nieźle radzi sobie z analizą psychologiczną, dlatego z upodobaniem wplątuje nas w coraz trudniejszą grę gestów, spojrzeń, przemilczeń, półsłówek i niedopowiedzeń, która rozgrywa się nie tylko na linii Matthias-Maxim - zostają w nią wciągnięci przyjaciele z paczki, a nawet rodzice. Siłę filmów Dolana zawsze stanowiły ostre i trafne dialogi. Możemy odetchnąć z ulgą, w tej kwestii na szczęście nic się nie zmieniło - podczas scen w domku i kręcenia "impresjonistyczno-ekspresjonistycznej" etiudy pretensjonalnej, ale również niesamowicie zabawnej koleżanki, widzowie w kinie zaśmiewali się do łez. Nie zabrakło również malarskich kadrów, chociaż ich kolorystyka jakby trochę przyblakła.

Kolejną mocną stronę obrazów Dolana stanowi dobór soundtrackowych piosenek. W filmie "Matthias i Maxime" obok utworów Mozarta usłyszymy Britney Spears, ale tym razem raczej żadna z użytych piosenek nie stanie się za sprawą filmu hitem domówek. Kanadyjczyk unika efekciarstwa i przesady, którymi zyskał sobie rzeszę fanów po premierze "Wyśnionych miłości". Osobiście bardzo żałuję, że do tego dojrzał.

Xavier Dolan skończył 30 lat i zadaje sobie pytania typowe dla tego wieku. Jego bohaterowie próbują określić swoją tożsamość i przeżywają rozterki. Boją się wejścia obydwiema nogami w świat dorosłych. Zastanawiają się, co dalej zrobić ze swoim życiem: piąć się powoli po szczeblach kariery i typowo mieszczańskiego życia czy rzucić wszystko i wyjechać w nieznane?

Jak bumerang powracają znane nam do znudzenia motywy problemów z matką, nieistniejącego ojca, miłości, która nie może się spełnić. Bohaterowie jak zwykle krzyczą w momentach, w których powinni zachować spokój i milczą, gdy powinni wykrzyczeć, co czują. Xavier Dolan od paru ostatnich filmów zachowuje równy poziom, ale niestety już nie zaskakuje.

6/10

"Matthias i Maxime" (Matthias & Maxime), reż. Xavier Dolan, Kanada 2019 rok, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa 21 lutego 2020 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy