"Marvels": Kotki zostały rzucone [recenzja]

"Marvels" /WALT DISNEY STUDIOS MOTION PICTU/Collection ChristopheL via AFP /AFP

Jeżeli coś nie idzie, wstawcie małe kotki. To zawsze działa. Z takiego założenia wyszli najwyraźniej twórcy nowej superbohaterskiej produkcji "Marvels". Bo w istocie nie było chyba drugiego filmu, w którym tak dużą rolę w ratowaniu wszechświata odegrałyby sympatyczne sierściuchy. Nie jest to jednak film przyrodniczy, a mieniące się od wybuchów oraz kosmicznych pojedynków kino akcji. A szkoda.

Swoją drogą zastanawiam się, w którą stronę zmierza kino superbohaterskie, bo chyba mało kto ma wątpliwości, że od pewnego czasu idzie ono w ilość, a nie jakość. Coraz mniej świeżych pomysłów, autorskiego podejścia, rozbudowanej psychologii postaci, a nawet humoru, z czego produkcje Marvela były przecież znane. To trochę tak jakby decydenci wychodzili z założenia, że zamiast tego zawsze mogą dołożyć kolejną scenę bazującą na szeregu efektów specjalnych. I tak robią na potęgę, ze szkodą dla treści. Bo jej niestety także zaczyna powoli brakować, czego najświeższym przykładem "Marvels" w reżyserii Nii DaCosty.

Reklama

Już sam fakt metrażu może dać do zrozumienia, że nie było tu specjalnie nad czym się rozwodzić.  Bo o ile w tego typu produkcjach zwykle jesteśmy przyzwyczajeni do grubo ponad dwóch godzin (czasami nawet blisko trzech), "Marvels" trwa ledwie 105 minut. Choć to akurat, podobnie jak kotki, finalnie okazuje się całkiem niezłą informacją.

Opowieść o splątanych, za sprawą ponadnaturalnych mocy, losach trzech kobiet, w założeniu, byłaby nawet ciekawa, gdyby nie została potraktowana tak pretekstowo. Carol Danvers/kapitan Marvel (Brie Larson), jej największa fanka nastoletnia Kamala Khan/Ms. Marvel (Iman Vellani) i Monica Rambeau/bez pseudonimu (Teyonah Parris) tworzą coś na kształt drużyny, która, rzecz jasna, ma uratować wszechświat. Ich oponentką jest również kobieta, w osobie Dar-Benn (Zawe Ashton), marząca o przywróceniu słonecznego blasku swojej planecie.

Jak nietrudno się domyśleć, więcej tu wzajemnego ścigania się po odległych galaktykach, co umożliwia specjalny portal, i akcji niż rozmów. Te, zwłaszcza między pozytywnymi bohaterkami filmu DaCosty, utrudniają dodatkowo supermoce, które użyte w tym samym czasie sprawiają, że kobiety zamieniają się miejscami, gdziekolwiek by nie były. Oswojenie potęgi mocy to pewnie niełatwa sprawa, o czym w pewnym klasyku na własnej skórze przekonał się Luke Skywalker, ale powtarzanie tego samego pomysłu co chwilę, robi się w pewnym momencie nużące. W ogóle brak w tym filmie jakiejś nieprzewidywalności, niespodzianki, wszystko idzie wiadomym torem aż do spodziewanego zakończenia. Może i efektownie, może i głośno, może i w 3D, ale jednak trochę nuda.

Filmy Marvela, w dużej mierze pewnie ze względu na maksymalizację zysków, robione są tak, by bez poczucia straty i niezrozumienia mogli oglądać je "przypadkowi" widzowie. Nie maniacy superbohaterskiego kina, którzy na każdą kolejną premierę wyczekują z wypiekami na twarzy i doskonale znają wszelkie zakamarki uniwersum, a osoby mające jedynie od czasu do czasu ochotę na lekką, niezobowiązującą (najczęściej, choć nie zawsze!) rozrywkę. Pomimo początkowego entuzjazmu dla tego typu kina, od pewnego momentu, na skutek wspomnianego przesytu, należę raczej do tej drugiej grupy. I muszę przyznać, że powoli zaczynam się gubić. Co chyba świadczy też o tym, że te filmy stają się hermetyczne, a tym samym przeznaczone coraz bardziej dla fanów. Nie wróży to dobrze na przyszłość, bo ile można odcinać kupony od wcześniejszych sukcesów? A końcówka "Marvels" otwiera kilka nowych wariantów w tej materii.

4/10

"Marvels", reż. Nia DaCosta, USA. Światowa data premiery: 8 listopada 2023. Polska data premiery: 10 listopada 2023.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marvels
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy