"Martwe zło: Przebudzenie". Absurdalnie krwawo, głośno i chaotycznie [recenzja]
Piąta odsłona jednej z najważniejszych franczyz w historii horroru doskonale łączy ze sobą kampowy świat Sama Raimiego z poważniejszym spojrzeniem na losy Księgi Umarłych, znany z remake'u sprzed dziesięciu lat. Seria "Martwe zło" zawsze przekraczała krwawe granice, ale ten film przebija wszystko, co do tej pory widzieliśmy. Fani uniwersum będą zachwyceni.
"Martwe zło" Sama Raimiego jest symbolem kampowego horroru, który jest jednoczesnym pastiszem gatunku i przesuwa granice w jego prawidłach. Taka jest cała trylogia Raimiego (1981-1992) i serial "Ash vs Martwe Zło" (2015-18). Obok serii, gdzie w centrum szaleje w roli życia Bruce Campbell jako pogromca demonów z piłą łańcuchową w miejscu dłoni, narodziło się "Martwe zło" posępniejsze i poważniejsze. W 2013 roku pod okiem Raimiego i Campbella powstał remake w reżyserii Federica Álvareze, który pokazał, że można kultową franczyzę opakować w ton zupełnie nie komediowy, nie tracąc przy tym ducha oryginału. Mija dekada i duet Raimi-Campbell dał nam kolejną odsłonę, którą powierzono tym razem Irlandczykowi Lee Croninowi. Poradził on sobie jeszcze lepiej niż jego urugwajski poprzednik. "Martwe zło: Przebudzenie" to jeden z najlepszych filmów całej serii, który łączy kampowy sznyt Raimiego z odważnym gore oddającym ducha czasów, gdy mainstreamowa telewizja z pietyzmem pokazuje rozgniatane butem gnijące zombiaki z "The Walking Dead".
Fabuła, jak zawsze w przypadku tej serii, jest prosta. Tym razem domek w lesie, w którym znaleziono księgę Necronomicon Ex-Mortis (Księga Umarłych), zostaje zastąpiony przez blok w Los Angeles, gdzie mieszka samotnie wychowująca trójkę dzieci Ellie (Alyssa Sutherland). Niespodziewanie przyjeżdża do niej siostra Beth (Lily Sullivan) - wyluzowana rockowa ciotka, którą uwielbia nastoletnie rodzeństwo: Danny (Morgan Davies), Bridget (Gabrielle Echols) i ich kilkuletnia siostrzyczka Kessie (Nell Fisher). Budynek, w który mieszkają, jest opustoszały i ma zostać niebawem rozebrany. LA doświadcza kolejnego trzęsienia ziemi, przez które Danny znajduje ikoniczną jak maska Jasona, pazury Freddiego i "niewinność" Laleczki Chucky - Księgę Umarłych oraz nagrane na winylowej płycie z 1923 roku zaklęcie zaczynające się od "Klaatu barada nikto". Zgadliście. Demon zostaje wypuszczony.
Pierwszą ofiarą martwego i pochodzącego ze starożytnego Egiptu zła jest Ellie, która na najróżniejsze sposoby będzie chciała zmasakrować własne dzieci i siostrzyczkę. Już to czyni nowe "Martwe zło"... no cóż, po prostu "Martwym złem". Jednym ze znaków rozpoznawczych tej serii jest brak jakichkolwiek hamulców. Zginąć może tutaj każdy (również dzieci), a prawa slashera nie obowiązują. Ba, tutaj nie ma żadnych prawideł, poza może piłą łańcuchową, która musi mieć swoje stałe miejsce w walce z demonem. Cronin (napisał też scenariusz) doskonale wpisuje się w świat Raimiego, ale zachowuje autorską niezależność. Są tutaj elementy, które mogą wywołać śmiech i jest delikatne puszczenie oka do widza (świetne finałowe nawiązanie do "Lśnienia" Kubricka"), ale jednocześnie reżyser buduje swoją odrębną narrację.
Poziom gore jest absurdalnie satysfakcjonujący. Oczywiście tylko dla fana gatunku. Wyssanie oka jednemu nieszczęśnikowi i wyplucie go wprost do gardła drugiego nieszczęśnika, przejechanie tarką do sera po skórze, spożywanie rozbitego kieliszka, wymiotowanie robalami - to tylko kilka (wcale nie najbardziej hardcore'owych) krwawych igraszek Cronina. Przypominam, że opętana przez demona matka poluje tu na własne dzieci, co czyni tę odsłonę niewygodną nawet dla rozkoszującego się w horrorze gore widza. Krew leje się dosłownie hektolitrami (podobno użyto, uwaga, sześć i pół tysiąca litrów sztucznej krwi), jump scary są pomysłowo użyte i zadbano o logiczne wytłumaczenia zachowań bohaterów, co w tym gatunku jest rzadkością.
Cóż, Wes Craven na samoświadomym slasherze zbudował uniwersum Ghostface'a. Sam Raimi w swoich niskobudżetowych filmach z lat 80. ułatwił sobie zadanie, umieszczając grupę nastolatków w chatce w środku lasu. Jak jednak odseparować rodzinę w XXI wieku? Trzęsienie ziemi odcina prąd, burzy schody i zrywa zasięg w telefonie, więc dostajemy doskonałą scenerię na wysokim piętrze budynku czekającego na wyburzenie. Cronin ma również wyobraźnię godną Raimiego. Krwawa sieczka obserwowana przez wziernik w drzwiach jest świeża i elektryzująca. Zresztą praca kamery w tej odsłonie jest kapitalna, co również nawiązuje do błyskotliwości oryginału. Tyle, że tutaj owijające się wokół szyi nastolatków gałęzie drzew są zastąpione kablami zwisającymi z rozprutego budynku.
Ryzykowne przeniesienie akcji z lasu do miasta jest więc równie udane, jak w tegorocznym "Krzyku 6". Wszystko dzięki przemyślanemu scenariuszowi i odważnemu spojrzeniu na klasykę fana serii, który oddał jej hołd i jednocześnie otworzył zupełnie nowe drzwi. "Martwe zło: Przebudzenie" jest wszystkim, co miłośnik cyklu mógł sobie wymarzyć. Jest absurdalnie krwawo, głośno, chaotycznie i na dodatek kobiety przejmują w nim dowodzenie. A gdzie Ash? Może się jeszcze pojawi w tym uniwersum, choć jego krindżowość nie pasuje do furii w oczach tego, kto w finale zgarnia piłę łańcuchową.
8/10
"Martwe zło: Przebudzenie" [Evil Dead Rise], reż. Lee Cronin, USA 2023, dystrybucja: Warner Bros Polska, premiera kinowa: 21 kwietnia 2023