Przejmujący, uczciwy, bezwzględny, piękny. Ukazujący psią egzystencję z... psiej perspektywy. Wspaniale, że tak wartościowy film powstał, a jednocześnie szkoda że rzeczywistość wciąż w taki sposób inspiruje filmowców do ukazywania stanu rzeczy. Czyli jak bardzo zawiedliśmy w relacjach z naszymi czworonożnymi przyjaciółmi.
Co ten film robi z ludźmi! Widziałam widzów po pokazie zalanych łzami. Albo w niemym stuporze. Ale spokojnie, w równym stopniu co nad tytułową suczką, publiczność płacze nad sobą. I dobrze, są powody, jak również i okazja ku temu, by wyjść ze swojej strefy komfortu. "Wstyd mi, że jestem człowiekiem" - powiedziała pani obecna na seansie "Marony...". Na głos, do mikrofonu. Zapadła cisza. Czasami rzeczywiście, trzeba pomilczeć wspólnie, by zastanowić się nad jednostkowym losem. W tym wypadku losem psa.
Tytułowa suczka Marona szuka domu niemal przez całe życie. Przekazywana z rąk do rąk, nie może znaleźć na dłużej schronienia u nikogo, nawet u tych, którzy początkowo chcieli mieć zwierzę w domu. Cóż, tak bywa. Przecież to tylko pies. Sami widzicie, historia Marony nie jest wyjątkowa. Mogło być znacznie gorzej - mogła przez całe życie być psem schroniskowym albo uwiązanym na łańcuchu. Poznając perspektywę Marony, dowiecie się że czasami dając nadzieję, by potem ją odebrać, popełniamy najgorszą zbrodnię. I to, co ostatecznie czyni z opowieści o Maronie niezapomniane przeżycie, to próba nazwania i przedstawienia w najprostszych słowach i obrazach więzi, jaka może się wytworzyć między psem a człowiekiem. W drugą stronę różnie z tą relacją bywa.
Reżyserka nie po raz pierwszy ukazuje współczesny relatywizm: emocjonalny, moralny, społeczny, prawny. Wcześniej robiła to w takich produkcjach jak chociażby "Droga na drugą stronę". Film przedstawiał historię niesłusznie oskarżonego o kradzież podczas pobytu w Polsce Rumuna, Claudio Crulica. W tym przypadku również, podczas spotkań po pokazach, padały gorzkie wyznania, na przykład: "wstyd mi, że jestem Polakiem". Jak widać Anca Damian, realizując pięknie malowane animacje na trudne społecznie tematy, potrafi prowokować i otwierać widzów, nie odstraszając ich nazbyt edukacyjną czy moralizatorską formą.
Pierwszym impulsem do zrealizowania "Marony...", była rzeź bezdomnych psów w Rumunii. Rozpoczęta w 2013 roku akcja wyłapywania bezpańskich zwierząt trwała kilka lat. Co ją uruchomiło? W 2013 roku wygłodniała horda szwendających się zdziczałych psów zagryzła dziecko. W sumie tego roku szpitale zarejestrowały ok. 10 tysięcy osób pogryzionych przez psy. To wtedy władze postanowiły "działać" - rumuński parlament przyjął ustawę, dzięki której każdy mógł złapać zwierzę i oddać do schroniska. Często wyłapywanie polegało na biciu i maltretowaniu, obolałego i nieprzytomnego psa dopiero wówczas dawało się schwytać. Po czternastu dniach, o ile po zwierzę nie zgłosił się właściciel, usypiano ofiarę.
Tyle że Anca Damian nie chciała realizować reportażu. Chciała dać świadectwo. Postanowiła odbić się od rumuńskiego pejzażu, wyjść poza kontekst obyczajowo-społeczny ojczyzny, bo nigdy też nie tworzyła i nie chciała tworzyć kina interwencyjnego. A czy nie jest tak, że wszyscy kochamy psy!? No pewnie! I właśnie "Marona..." to uniwersalna opowieść o tym, co ta teoria oznacza w praktyce. Dekonstruując znaczenie takich słów jak "człowieczeństwo", "posłuszeństwo" czy "udomowienie" reżyserka mówi wprost o tym, jak traktowane są zwierzęta - i nie chodzi o jakieś skrajne zachowania, ale o to, jak uprzedmiotowiamy domowe stworzenia zawężając ich żywot do roli prezentów i maskotek. Te praktyki uchodzą za normę, a są opresyjne, zwłaszcza, gdy ważniejsza okazuje się ludzka wygoda lub po prostu, gdy zwalniamy się z odpowiedzialności za istoty, które kochają na swój sposób. W odróżnieniu od nas, często raz na zawsze.
10/10
"Marona - psia opowieść" [L'extraordinaire voyage de Marona], reż. Anca Damian, Francja 2019, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa 10 stycznia 2020 roku.