Małżeństwo Perry Show
"Małżeństwa i ich przekleństwa 2", reż. Tyler Perry, USA 2010, dystrybutor Monolith Films, premiera kinowa 29 lipca 2011 roku.
Tyler Perry, choć w Polsce znany jest głównie z pierwszej części "Małżeństw i przekleństw", na rynku amerykańskim zdobył mocną pozycję jako autor sztuk scenicznych, scenariuszy telewizyjnych i filmowych, reżyser i producent, a także aktor. W drugiej odsłonie "Małżeństw i ich przekleństw", opartych właśnie na jego sztuce teatralnej, wyciągnął kilka wniosków z błędów popełnionych poprzednio. Choć jak w starym, dobrym małżeństwie - pewnych przyzwyczajeń się po prostu nie zmieni.
Perry karierę w kinie zaczynał od takich filmów, jak "Z pamiętnika wściekłej żony" czy "Moja wielka wściekła rodzina", co dobrze opisuje jego główne pole zainteresowań w kwestii filmowych opowieści. Zostając Spikiem Lee kina głównego nurtu, opowiada historie o problemach rodzinnych, małżeńskich, miłosnych, w których występują wyłącznie czarnoskórzy aktorzy.
Czy to problem? Przy okazji pierwszej części "Małżeństw..." niektórzy polscy krytycy zwracali uwagę, że Perry ukierunkowuje w ten sposób swoje produkcje na konkretną widownię, której brak w naszym kraju.
Zarzut niesłuszny, bo Perry osadza je w dobrze znanej nam z innych amerykańskich filmów rzeczywistości - ładne samochody, ciuchy, domki na przedmieściach, wakacje na Bahama i niby-problemy finansowe czy brak pracy (pewnie niejeden bezrobotny w Polsce i Stanach chciałby tak żyć). Polska jak z naszych komedii romantycznych.
Z kolei problemy i ich rozwój bliższy jest tu amerykańskim popularnym poradnikom. W gronie przyjaciół wszak, spotykających się co roku, by wspólnie rozmawiać o swoich małżeńskich kłopotach, jest autorka takiej książki. Zresztą i ona nie uniknie tragedii we własnym związku.
"Małżeństwa i ich przekleństwa 2" jest mniej teatralna niż część pierwsza, choć równie przegadana. Komediowe tony szybko zmieniają się w prawdziwą tragedię, często uderzającą w emocje na poziomie telenoweli. A szkoda, bo Perry z pomocą niezłej obsady potrafi pokazać reżyserski pazur w niektórych scenach. Pokazuje też, że jest w stanie wygrać wzruszające, emocjonalne sceny bez wykorzystywania pustosłowia i krzyku.
Ostatecznie, choć ociera się o banały, umiejętnie buduje całkiem przyjemną do oglądania pokrzepiającą opowieść (tym razem już bez jawnie religijnych morałów), gdzie na końcu wszyscy padną sobie w ramiona, w niebo poszybują białe lampiony i nawet dla najbardziej zranionego serca pojawi się cień nadziei na lepszą przyszłość. Amen.
5,5/10
Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!