Reklama

"Macondo" [recenzja]: W poszukiwaniu straconego czasu

Tytułowe Macondo to zlokalizowany pod Wiedniem obóz dla uchodźców. Z dala od pięknej stolicy nie rzuca się w oczy ani nie psuje architektonicznie doskonałego miasta. Wiedeńczycy pewnie chętnie zmietli by go pod dywan, na co nie pozwala Sudabeh Mortezai.

Siłą reżyserki jest to, że doskonale wie, o czym opowiada. Nie tworzy filmu interwencyjnego, nie przylepia sobie modnej łatki artystki zaangażowanej społecznie, tylko wnikliwie analizuje toczące życiem uchodźców problemy i prześwietlone prezentuje je widzowi. Dzięki temu zamiast taniej publicystyki otrzymujemy rzeczowy komentarz do kulejącej ostatnio polityki multikulturowej w Zachodniej Europie.

Mortezai wyrasta z dokumentu. Widać to w jej filmie i w warstwie fabularnej (niespieszna narracja, liczne dialogi, werbalne wyjaśnienie przeszłości bohaterów zamiast, na przykład, retrospekcji), i technicznej (kamera statyczna lub z ręki, długie ujęcia, skupienie na pojedynczych bohaterach, najważniejszych w danej sekwencji). Nie działa to jednak na szkodę filmu. Wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że Mortezai chciała opowiedzieć o ludziach, a nie o ich historiach, musiała najpierw zbliżyć się do swoich bohaterów, odpowiednio ich poznać. Niechętni wobec obcych uchodźcy szybko się przed nią otworzyli, odkryli bowiem, że łączą ich te same doświadczenia. Rodzina reżyserki na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, kiedy wybuchła rewolucja islamska, opuściła ojczysty Iran i udała się na emigrację do Austrii. Nieznająca niemieckiego Mortezai czuła się wówczas podwójnie wykluczona - przez język i przez kulturę. Długo zajęła jej adaptacja do nowych warunków. Mieszkańcy obozu na tę nie mają jednak szans, dopóki odgrodzeni od świata żyją zawieszeni gdzieś w strefie tranzytu, między opuszczoną ojczyzną a azylem do miejsca, które ma ją im zastąpić.

Reklama

Mortezai świetnie odmalowuje tęsknotę za stabilizacją, choć nie unika prostych opozycji. W jej filmie za tradycją tęsknią starsi, nowości spragnieni są młodzi. Ci drudzy także o wiele szybciej uczą się języka i adaptują do nowych warunków. Trudno mówić o uproszczeniach, kiedy mechanizm wydaje się zapożyczony wprost z rzeczywistości. Tym bardziej, że w Macondo życie stoi w miejscu. Nie można ruszyć do przodu, odciąć się od przeszłości, nie można też udawać, że nie wykonało się kroku naprzód.

I właśnie to zawieszenie łączy ludzi tak pozornie różnych, wywodzących się z innych kultur, wierzących w odmienne bóstwa, mówiących niezrozumiałymi dla siebie językami i takimi też kodami kulturowymi się posługującymi. W filmie Mortazai wybrzmiewa cały dramat ich samotności i straconego czasu (nazwę Macondo nadali obozowi Latynosi, nawiązuje ona do powieści Gabriela Márqueza "Sto lat samotności"). Kiedy oglądamy głównego bohatera tej historii, jedenastoletniego Czeczena, wiemy, że odebranego przez Macondo dzieciństwa nie odzyska już nigdy.

7/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Macondo", reż. Sudabeh Mortezai, Austria 2014, dystrybutor: Vivarto, premiera kinowa: 12 grudnia 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy