"Łowca" [recenzja]: Tropienie "nieistniejącego"
Zaczyna się bardzo niewinnie. Zwykłe zlecenie dla dość niezwykłego tropiciela - poszukiwacza. Martin David (Willem Dafoe) wydaje się być idealnym facetem do zadań specjalnych.
Tym razem z jego usług korzysta firma biotechnologiczna. Szczegóły dogaduje pośrednik (Jacek Korman), który przy okazji zaznacza, że to zadanie będzie wiązało się z zawziętą konkurencją. Gra toczy się o rzekomo "nieistniejący" gatunek. Na terenach "dzikiej" Tasmanii Martin ma znaleźć tygrysa tasmańskiego i pobrać jak najwięcej próbek do celów badawczych. O śladach zwierzęcia wiedzą nieliczni, ale takie wiadomości rozchodzą się bardzo szybko i - o dziwo - każdy marzy, aby dopaść tego ostatniego przedstawiciela wymarłego gatunku.
W "Łowcy" Daniela Nettheima główny bohater najprawdopodobniej realizuje marzenie szalonych naukowców, którzy ukrywają się pod nazwą firmy biotechnologicznej. W przypadku tego polowania nie liczy się ani ochrona, ani przetrwanie gatunku, ale tajemniczy związek chemiczny (trucizna) znajdująca się w ślinie zwierzęcia. Misja Martina przypomina tropienie "nieistniejącego" - opiera się na domysłach, kilku śladach i dziecięcych rysunkach. Myśliwy bowiem, wbrew swoim zasadom, nie działa sam. Tropi, zastawia sidła w samotności, ale na noc wraca do wynajętego pokoju w domu pewnej lokalnej rodziny. Można się domyślać, że do tego momentu Martin raczej stronił od ludzi, ale historia państwa Armstrongów po prostu go wzrusza. Ojciec przepadł bez wieści już jakiś czas temu. Matka - Lucy (Frances O'Connor) - nie jest w stanie wyjść z depresji po stracie ukochanego. Dwójka małoletnich dzieciaków zajmuje się sobą nawzajem. Przybysz z daleka udający naukowca zainteresowanego diabłami tasmańskimi (tygrysy przecież nie istnieją!) to szansa, żeby wreszcie wszystko wróciło do normy.
Z jednej strony szalony pościg za ostatnim przedstawicielem wymarłego gatunku i seria rytuałów myśliwego, który szanuje swoją ofiarę, z drugiej - świat miejscowych walczących o miejsca pracy z ekologami pragnącymi uratować przyrodę za wszelką cenę. Nettheim wprowadza swojego bohatera w sam środek kryzysu w małym miasteczku. Miejscowi drwale utrzymujący się z wycinek lasów są na granicy linczu na szaleńcach przykuwających się do drzew na znak protestu. Martin zostaje uznany za jednego z wrogów. Dodatkowo w trakcie polowania pojawiają się konkurenci, a relacja z rodziną Armstrongów w ciągu kilku dni przeradza się w coś bardzo poważnego. Jedno jest pewne - czas w "Łowcy" biegnie piekielnie szybko.
Z tego właśnie powodu do narracji Nettheima wkrada się chaos. W końcu nie wiadomo, czy myśliwy tylko i wyłącznie wypełnia zadanie, czy pragnie zmienić swój los pustelnika, a może tak naprawdę próbuje oszczędzić cierpienia ostatniemu przedstawicielowi gatunku. Niestety, w "Łowcy" pojawiają się bardzo liczne, "przyrodnicze" metafory przemiany, dojrzewania i ratunku przed samotnością. Od początku do końca króluje patos. W tle słychać muzykę poważną, a do tragedii niewinnych doprowadza męska zazdrość o kobietę i wielkie ego. Nad wszystkim czuwa tygrys tasmański, którego zobaczyć ma ostatni sprawiedliwy.
5,5/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Łowca" (The Hunter), reż. Daniel Nettheim, USA 2011, dystrybucja: Kino Świat, premiera kinowa: 20 czerwca 2014
--------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!