Film Cedrica Nicolasa-Troyana ma ewidentny problem z tożsamością. Niby chciałby być jak jego poprzednik próbą trawestacji i unowocześnienia klasycznej bajki, ale twórca szybko zdradza się ze swoich prawdziwych aspiracji. A marzą mu się nie wyżyny, tylko szczyty: chciałby nam zaserwować nowego "Władcę pierścieni". W efekcie dostajemy podróbkę jednego i drugiego.
Ale jeśli o trawestacje chodzi, trzeba przyznać, że jedna jest tu tak bezczelna, że nawet trochę imponuje. Dostajemy ją na samym początku filmu, w scenie retrospekcji. Zła królowa Ravenna gra w szachy z władcą jednego z królestw. Szybko okazuje się, że nie jest to zwykła gra. Stawką jest w niej bowiem życie. Łatwo domyślić się, kto wygrywa pojedynek, ale nie on wzbudza tu emocje. Tylko konfuzja, czy naprawdę popkultura nie uznaje już żadnych świętości i poczyna sobie nawet z "Siódmą pieczęcią" Ingmara Bergmana. Oby! Bo to jedna z najbardziej zmysłowych i erotycznych scen w tym małoseksownym filmie. Choć reżyser "Tam, gdzie rosną poziomki" i tak pewnie przewraca się w grobie.
Widz też ma ochotę parę razy w czasie seansu przewrócić się na bok i zasnąć, bo twórcy zbyt wielu wrażeń nie oferują. To zresztą największa wada tego filmu, który spektakularnością świata przedstawionego mógłby przygnieść niejedną tego typu produkcję. Niestety, w ślad za wystawnością scenografii nie idą emocjonujące walki. Pojedynki rozegrane są schematycznie, nie ma w nich napięcia, są za to oczywistości. Ta walka dobra ze złem jest wyjątkowo nudna.
A szkoda, bo Emily Blunt w obsadzie (w roli tytułowej Królowej Lodu) aż się prosi o lepsze wykorzystanie. Aktorka dwoi i się troi, by swojej bohaterce nadać jakoś zniuansować, nadać jej postępowaniu wieloznaczności. Scenarzyści dopisali jej umiłowaniu w złu odpowiednio bajkową genezę, ale co z tego, skoro zamiast skupić się na niej woleli ożywić Ravennę i oddać pałeczkę na powrót w ręce Charlize Theron. Jeśli w poprzedniej części to ona była królową ekranu, tak w tej jest tylko niepotrzebny dodatkiem, który przysłania właściwe obsadowe atrakcje. Niewykorzystana jest także Jessica Chastain, która jako partnerka łowcy strzeli kilka min i parę razy z łuku. Niestety, do Jennifer Lawrence w "Igrzyskach śmierci" dużo jej brakuje.
Jeśli coś ten film ratuje przed ostateczną klęską, to kostiumy i poczucie humoru. O ile scenografowie sprawdzili się dobrze, o tyle kostiumologom należą się Globy i Oscary. Tak dobrze ubranych bohaterów dawno w kinie nie oglądaliśmy. I nic w tym dziwnego, skoro nad strojami pracowała stała współpracowniczka Tima Burtona. Szkoda, że jej niczym nieskrępowana wyobraźnia nie charakteryzuje także reżysera i i scenarzystów. Ci ostatni popisali się jedynie kilkoma dowcipami. Niektóre cięte riposty bohaterów można cytować po seansie. O reszcie zapomnimy jak o zeszłorocznym śniegu.
5/10
"Łowca i Królowa Lodu" (The Huntsman: Winter's War), reż. Cedric Nicolas-Troyan, USA 2016, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 8 kwietnia 2016 roku.