Love story o wrażliwości na drugiego człowieka. Więcej takich dziewczyn w naszym kinie

Matylda Giegżno i Ignacy Liss w filmie "Światłoczuła" /© materiały dystrybutora /materiały prasowe

Do bardzo klasycznej i nieco schematycznej historii miłosnej, choć opowiedzianej pewną ręką i z werwą, pięknie sfotografowanej, wkrada się element bardzo nieoczywisty, który sprawia, że "Światłoczuła" jest filmem wartym poświęcenia mu chwili na seans.

Światłoczuły, czyli jaki? Definicja podpowiada: wrażliwy na działanie światła. W fotografii światłoczułość określa stopień reagowania materiałów fotograficznych na światło białe o określonej temperaturze barwowej. Znajomość światłoczułości pozwala na określenie prawidłowej ekspozycji. I tak tworzy się magia.

Tyle teorii, a jak ma się ona do filmu, który właśnie trafia do kin? "Światłoczuła" Tadeusza Śliwy to przede wszystkim love story o wrażliwości na drugiego człowieka i jego potrzeby, a w drugiej kolejności o przypadku, który sprawia, że dwoje obcych sobie ludzi zbliża się do siebie. To bajka, urocza romantyczna opowieść osadzona w nowoczesnych wnętrzach, w nowoczesnej Warszawie, z nowoczesnym vibe’em, zarówno jeżeli idzie o jej energię, jak i stronę wizualną.

Reklama

Każdy film jest o miłości

"Dla mnie każdy film jest o miłości" - mówi reżyser Tadeusz Śliwa. I snuje swoją gawędę. Kopciuszek spotyka Księcia - ten klasyczny motyw jest główną osią dramaturgiczną "Światłoczułej". On, rozchwytywany fotograf Robert, zakochuje się w niej od pierwszego spojrzenia w obiektyw. Dostrzega ją w grupie modelek i modeli w czasie sesji na potrzeby nowej kampanii reklamowej dla ważnego klienta. Ona, Agata, potrzebuje chwili, żeby mu zaufać. On nie jest bez skazy. Ona nie jest bez skazy. Oboje zostali poturbowani przez życie, ale też oboje się w nim realizują.

Jeżeli idzie o romantyczne zwroty akcji w "Światłoczułej" trudno znaleźć wiele niespodzianek. Fabuła rozwija się wedle utartych dawno temu w kinie i literaturze reguł. Są chwile spotkania, uniesienia, potknięcia. Jak to w filmach o miłości, zwłaszcza tej młodzieńczej, trochę niefrasobliwej, niewyrachowanej, niespodziewanej, pierwszej prawdziwej, pełnej jeszcze nadziei. I jak to bywa z TYMI filmami o miłości, które potrafią oczarować widzów i widzki (pewnie bardziej widzki), "Światłoczułą" na tle tłumu podobnych love stories wyróżniają bohaterowie, odrobinę też klimat. Innymi słowy - struktura filmu Tadeusza Śliwy stara jest jak świat romansów. Urok i oryginalność zawdzięcza on postaciom i energii aktorów: Matyldy Giegżno i Ignacego Lissa, świeżych w naszym kinie twarzy.

"Światłoczuła": casting o miłości

"Pamiętam jak nasza reżyserka castingu Nadia Lebik zapytała mnie, jaki mam pomysł na ten casting, zwłaszcza że zależało mi na nieopatrzonych twarzach" - wspomina filmowiec. "Zaproponowałem, żeby nagrali krótkie self-tape'y. Nie będą to jednak jakieś odegrane sceny, a właśnie niech powiedzą, czym jest dla nich miłość. (...) Dostaliśmy ponad dwieście takich nagrań. Byłem w tym czasie w Katowicach, gdzie odwiedzałem w szpitalu moją mamę. To nie był dla mnie łatwy moment. Pamiętam, że wieczorem siedziałem sam w rodzinnym domu i zacząłem oglądać te nagrania. Płakałem chyba przez dwanaście godzin. Jeśli ktoś w moim otoczeniu powie, że młodych ludzi dzisiaj nic nie interesuje, nie ma przed nimi żadnej przyszłości i kiedyś to była młodzież, to zapraszam do oglądnięcia tych nagrań. Tak wrażliwych i pięknych ludzi dawno nie widziałem. To było wspaniałe doświadczenie. (...) Kiedy zobaczyłem Matyldę i Ignacego, wiedziałem, że to powinni być oni". 

Racja - magnetyzm tej dwójki przyciąga nie tylko ich wzajemnie do siebie, jako Agatę i Roberta, ale i publiczność do samego filmu. Idąc za Matyldą i Ignacym da się zapomnieć, że klocki, z których "Światłoczuła" jest ułożona, są tak dobrze znane. Ale jest jeszcze jedna rzecz, chyba najbardziej w tej produkcji wartościowa.

Takiej bohaterki w naszym kinie nie było

Scenarzyści Tomasz Klimala ("365 dni", "Furioza"), Hanna Węsierska ("Skazana", "Mayday", "Lejdis") i reżyser postawili najtrudniejsze zadanie przed Matyldą. W "Światłoczułej" aktorka debiutuje w głównej roli przed kamerą, chociaż widzowie mogą ją już kojarzyć z "Kosa" i seriali "Warszawianka" oraz "Klangor". Najważniejsze jest to, że jej Agata jest niewidoma. Jak zagrać taką postać i nie popaść w stereotypy?

Sama aktorka wspomina: "Rozmawiałam z kilkoma osobami i wiem, że nie wszyscy mają tę zdolność, ale ja na szczęście tak, a mianowicie "wyłączenia" sobie nieco ostrości wzroku. Kiedy trenowałam to w domu, było to w miarę łatwe, ale potem skala trudności rosła, bo dochodził partner, kamera, która często w filmie jest bardzo blisko twarzy. Starałam się zapomnieć o tym zmyśle i skupić się mocno na innych. Na słuchu, wejściu w ciało, co było trochę podobne do medytacji".

Z zadania wybrnęła znakomicie. Tak jak i znakomicie wybrnęli scenarzyści. "Światłoczuła" przybliża kinomanom społeczność osób niewidzących i słabo widzących. Niemałą, bowiem w Polsce obejmuje około miliona ludzi. I o ile w narracji miłosnej, jak już wspomniałam, film nie zaskakuje, łączy sprawnie, bo sprawnie, ale jednak oklepane elementy w całość, to w sposób wartościowy przełamuje wiele ze stereotypów związanych z życiem niewidomych. Koniec z niesamodzielnością, ułomnością, zagubieniem w czterech ścianach, ogólną bezradnością. Agata jest samodzielna, silna, zaradna, sprawcza - na tyle że prowadzi zajęcia w ośrodku wychowawczym dla trudnej młodzieży. Jako modelka pracuje okazjonalne, częściej nurkuje...

"Kiedy myślimy o osobie niewidomej wydaje nam się, że jest to ktoś non stop potrzebujący pomocy, wykonujący jakąś prostą codzienną pracę. Chciałem pójść w poprzek ugruntowanym schematom i stereotypom. Dlatego świadomie zamieniłem ich miejscami" - komentuje Tadeusz Śliwa. "W zasadzie każda scena, która wiąże się z tym wątkiem w filmie jest prawdziwa. Na przykład ta z instrumentami jako forma wyrażenie swoich emocji jest jeden do jednego z prawdziwego życia [to jedno z ćwiczeń, które Agata proponuje swoim wychowankom - przyp. DR]. Poznałem świetną dziewczynę, która jest niewidoma i prowadzi psychologiczne zajęcia z chłopakami z ośrodka. Spędziłem z nimi trochę czasu. W ogóle ta dziewczyna jest niesamowita - podróżuje po świecie, wygrywa zawody triathlonowe. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie i była moją główną inspiracją w kwestii sprawczości Agaty. Szukałem tego, czym może się zajmować, mieliśmy na to różne pomysły. Niektóre były bardziej, inne mniej odważne. Zależało nam jednak, żeby to było osadzone w rzeczywistości i autentyczne. Zarówno w przypadku pracy w ośrodku, jak i nurkowania na bezdechu musiałem przekonać się na własne oczy".

Rzadko, za rzadko polskie kino przybliża widzom bohaterów zmagających się z różnego rodzaju dysfunkcjami. Owszem, kilka tytułów zawładnęło naszą świadomością: "Chce się żyć" i "Ikar. Legenda Mietka Kosza" (oba w reżyserii Macieja Pieprzycy i z udziałem Dawida Ogrodnika), "Imagine" Andrzeja Jakimowskiego, czy "Carte Blanche" Jacka Lusińskiego. I na tym właściwie lista się kończy jeżeli chodzi o fabuły, a w dokumencie w tej chwili do głowy wpadają mi tylko wzruszające "Pisklaki" Lidii Dudy o najmłodszych wychowankach szkoły dla niewidomych. Mało, naprawdę mało.

Rzadko kiedy ktoś ma pomysł i odwagę, aby wprowadzić na ekran bohaterów, którzy odstają od "normy" (czymkolwiek ona jest). A jeżeli już - to zostawiają ich na drugim planie, często skupiają się na trudnościach, walce, znoju życia. I, oczywiście, przeważają bohaterowie męscy. A tu mamy świetną dziewczynę, której droga nie jest łatwa i kolorowa, która swoje przeszła, ale śmiało prze do przodu i nawet pomaga innym.

Patrzeć nie zawsze znaczy widzieć

Sama od kilku lat jeżdżę na Festiwal Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych w Płocku. To kameralna impreza skierowana zarówno dla widzów z dysfunkcją wzroku, jak i otwarta na widzów, którzy takich problemów nie mają, integracyjna w pełnym tego słowa znaczeniu. Niewielka, niewiele osób zapewne o niej słyszało, a niektórzy mogą się dziwić, jak drobiazgowymi i uważnymi odbiorcami filmów są niewidomi. Niejednokrotnie się o tym przekonałam, prowadząc z nimi wielogodzinne dyskusje o wspólnie obejrzanych dziełach. Audiodeskrypcja pozwala im zobaczyć to, czego nie pozwala dojrzeć wzrok. Jednocześnie wrażliwość i wiedza oraz doświadczenie życiowe i zawodowe z bardzo różnych dziedzin otwierają drzwi do interpretacji i uwag, których często nigdzie indziej się nie usłyszy.

Twórcy, którzy również do Płocka przyjeżdżają, wyjeżdżają zawsze zachwyceni, z głową pełną inspiracji, zadziwieni, jak wiele od widzów niewidzących dowiedzieli się o swoich filmach. O tę publiczność swego czasu walczył m.in. Andrzej Wajda, prosząc dystrybutorów o udostępnianie kopii swoich filmów do sporządzenia audiodeskrypcji. I myślę sobie, że Agata też dobrze by się w tym gronie poczuła. I mogłaby być jedną z uczestniczek festiwalu. W Płocku też usłyszałam zdanie, które idealnie do "Światłoczułej" pasuje: patrzeć to nie zawsze znaczy widzieć.

Wzrok Agaty nie działa, ale ona widzi bardzo dużo w przeciwieństwie do Roberta, który co prawda wzrokiem pracuje, jako fotograf ustawia kadry, światło, a jednak widzieć dopiero musi się nauczyć. Miłosne wzloty i upadki "Światłoczułej" mnie osobiście nie poruszyły. Doceniam zdjęcia Michała Englerta (stałego współpracownika Małgorzaty Szumowskiej) - kadry budowane dynamicznie, chłodne w kolorystyce, ale zarazem wyraziste. Jednocześnie dość mocno teledyskowo-reklamowo-instagramowo, co może się spodobać, ale może też zrazić. Przez ekran poza wyjątkami (mogę się mylić, ale to chyba słynny Deepspot?) przewija się za wiele lokalizacji potwornie już dla kina zgranych. Szczęśliwie - nie aktorzy. I nie Agata. Chciałoby się napisać: więcej takich dziewczyn w naszym kinie.

6/10

"Światłoczuła", reż. Tadeusz Śliwa, Polska 2025, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 24 stycznia 2025 roku.

(zacytowane wypowiedzi pochodzą z rozmów Kuby Armaty z twórcami dla dystrybutora filmu)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Światłoczuła
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy