"Louise nad morzem" [recenzja]: Animowane "Cast Away"
Pewnej starszej kobiecie ucieka ostatni pociąg, który miał ją zabrać z opustoszałego turystycznego miasteczka nad morzem. Tak rozpoczyna się niezwykła animacja Jean-Francoisa Laguionie'a. "Louise nad morzem" to oryginalna wariacja na temat historii Robinsona Crusoe. Zobaczyć warto, a nawet trzeba.
Najnowszy film autora "Obrazu" miała premierę na prestiżowym festiwalu Annecy. Kolejny film Laguionie'a wydaje się stylistycznie spokojniejszy, może nawet dojrzalszy. "Louise nad morzem" to bowiem historia o starości, przemijaniu życia, pamięci i samotności.
To bardzo oryginalna wersja historii rozbitka na bezludnej wyspie. Gdy w znanym już z polskich ekranów "Czerwonym żółwiu" Michael Dudok de Wit umiejscawia podobną historię w "tradycyjnej" dla tego typu opowieści egzotycznej scenerii, Laguionie przełamuje ten zwyczaj.
Główna bohaterka Louise to wiekowa kobieta, która niespodziewanie dla samej siebie zostaje uwięziona w opustoszałej przed sztormem francuskiej nadmorskiej miejscowości. Odosobnienie, pustka, brak innych ludzi, towarzystwo natury, zwierząt... Elementy podobne, lecz wygrane w zupełnie inny sposób.
Kobieta zaczyna wspominać swoje życie a retrospekcje z powojennej Francji i z czasów dzieciństwa zaczynają budować narrację animacji Laguionie'a. Pierwsze rozczarowania, radości, miłości, problematyczne relacje z rodzicami przeplatają się z poetyckimi i malarskimi wizjami Louise.
"Louise nad morzem" - stonowana w kolorystyce, wypełniona pastelowymi tonami, przestrzenią i urokliwymi krajobrazami - jest piękna wizualnie, ale ujmuje również prostą i głęboką zarazem opowieścią.
8/10
"Louise nad morzem" [Louise en Hiver], reż. Jean-François Laguionie, Francja, Belgia 2016, dystrybutor: Bomba Film, premiera kinowa: 15 grudnia 2017