"Listy do M. 5": Kolejne takie święta [recenzja]

Kadr z filmu "Listy do M. 5" /Bartosz Mrozowski /materiały prasowe

Zaczął się listopad, czas więc - wzorem narracji z "To właśnie miłość" - rozpocząć odliczanie do świąt. Obowiązkowym punktem do odhaczenia jest komedia romantyczna z wigilią w tle. W tym roku padło na piątą już część "Listów do M.", a w niej jak zawsze w tej serii: kilka luźno powiązanych ze sobą wątków, święta, miłość, widoczki jak z reklam wiadomego sklepu z biżuterią, trudne sprawy, sprawy trudne, sprawy niełatwe.

"Listy do M.": Seria miała potencjał

Moja przygoda z "Listami do M." jest bardzo ciężka, ponieważ zacząłem ją od ewidentnie najgorszej części drugiej. Stężenie egoizmu postaci i scenariuszowego lenistwa było dla mnie za duże. Z czasem nadrobiłem jednak pozostałe części i chociaż nie były one takie złe, to moja irytacja tylko rosła. Seria miała potencjał, który przez zwykłe lenistwo w konstruowaniu historii rozmieniał się na drobne. Trudno obrażać się na świąteczny kicz, przerysowane postaci, nagłe zbiegi okoliczności - ważne, żeby film dostarczył śmiechu i wzruszeń. Niestety, z tym bywało różnie. Dlatego z "piątki" wyszedłem zły. Twórcom udaje się ciekawie poprowadzić niektóre wątki i postaci, ale w innych popełniają te same błędy, a czasem sięgają nawet po recykling wcześniejszych historii.

Reklama

Mamy bezrobotnego Mela (Tomasz Karolak), naszego polskiego złego Mikołaja, który omyłkowo zostaje wzięty za bohatera. Telewizja szaleje na jego punkcie i chce go wrzucić do głównego wydania serwisu informacyjnego. Chłop jest zmęczony tym zamieszaniem, pragnie tylko coś zjeść, a przede wszystkim udowodnić matce (Stanisława Celińska), że jest coś wart. W tym wątku widzimy kolejny problem serii - poprzednie części nie mają tak naprawdę znaczenia. Wraz z napisami końcowymi jednego filmu i początkiem kolejnego wszyscy cofają się do punktu wyjścia i muszą przejść jeszcze raz tę samą drogę. Mel musi podawać się za bohatera? Przecież on już nim jest. Pamiętacie finał drugiej części? Uratował w nim niepełnosprawnego chłopaka z pożaru bloku - sam, zanim przyjechała straż pożarna. Ja o tym nie zapomniałem. Twórcy chyba jednak tak.

Podobnie jest ze Szczepanem (Piotr Adamczyk) i Kariną (Agnieszka Dygant), którzy będą drzeć koty przez cały dzień, by wieczorem się pojednać i odkryć magię tych świąt. Nie dość, że scenarzyści znów czynią z kobiety najgorszą osobę na świecie, a wcielająca się w nią aktorka kolejny raz irytująco szarżuje, to dostajemy jeszcze rodzinę jej postaci, składającą się z równie odpychających osobników. Także możemy odhaczyć obowiązkowy wątek rodziny z piekła rodem. Szkoda, że wypada niezabawnie. Na szczęście na ratunek przychodzi Jan Peszek, który potrafi wycisnąć z oklepanej figury samotnego starca nieco wzruszeń.

"Listy do M. 5": Tania ta historia

Absolutnie najgorszy, bo oderwany od pozostałych (i przez to zbędny) jest wątek Majki (Maria Dębska), która wraz z narzeczonym wraca do Polski z Kanady i spotyka się z Przemkiem (Mateusz Banasiuk), swoim byłym chłopakiem i jego dziewczyną. Oczywiście stara miłość nie rdzewieje. W teorii miało być romantycznie i wzruszająco, w praktyce wyszło nieznośnie. Majka i Przemek, absolutnie świadomi swoich uczuć, przez niemal cały czas pozostaną bierni, a gdy sytuacja stanie się podbramkowa, ona będzie się smutno gapić w okno, a on wbijać wzrok w podłogę. Działanie ostatecznie podejmie zupełnie inny bohater, ale to nie on jest tutaj główną postacią. Tania ta historia, a w dodatku jest odtworzeniem równie irytującego wątku Redo i Magdy z okropnej drugiej części serii. Twórcy chyba o nim zapomnieli. Ja pamiętam. Też chciałbym zapomnieć.

Najlepiej wypada historia samotnego Wojciecha (Wojciech Malajkat), który przypadkiem wpada na nastoletniego Przemka (Kosma Press). Przekonany, że chłopak dokonał kradzieży, postanawia odprowadzić go do jego opiekunów. Droga wiedzie m.in. przez przygotowania do szkolnego przedstawienia oraz dom innego Złego Mikołaja, który okazuje się mieć wielkie serce i dużo ciepła (Janusz Chabior). Naiwne to wszystko, a końcówka pełna jest banałów (bogactwo nie oznacza szczęścia), ale jakoś udaje się to sprzedać. Przede wszystkim dzięki Malajkatowi w roli życiowej niedorajdy, który za cel honoru postawił sobie uratowanie chłopca przed zejściem na złą drogę.

Podsumujmy: jeden udany wątek, jeden wtórny, jeden wtórny i irytujący, jeden irytujący i zbędny. Czyli jak na polską komedię romantyczną jest całkiem nieźle. Poza tym standard: nachalny product placement, realizacja jak z telewizyjnych reklam, dużo gwiazd na pierwszym i drugim planie, czerstwe żarty, pocztówki z zimowej Warszawy, w tle kilka popularnych piosenek. Sezon świąteczny uważam za otwarty.

4/10

"Listy do M. 5", reż. Łukasz Jaworski, Polska 2022, dystrybucja: Kino Świat, premiera kinowa: 4 listopada 2022 roku


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Listy do M. 5
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy