"Lady M." [recenzja]: Walka o swoje

Kadr z filmu "Lady M." /materiały prasowe

Tytułowa Lady M. to oczywiście nawiązanie do Lady Makbet, choć pierwowzorem scenariusza nie jest sztuka Szekspira. Scenarzystka Alice Birch zaadaptowała opowiadanie autorstwa Mikołaja Leskowa ("Powiatowa Lady Makbet") i przeniosła je do realiów Anglii II połowy XIX wieku. Nadal chodzi o zbrodnię i nierówności społeczne, ale jednocześnie jednym z najważniejszych tematów i motywów, który wpływa na decyzje głównej bohaterki staje się patriarchalna hierarchia. Nie ma możliwości, żeby system został oszukany.

Katarzyna (Florence Pugh) to młoda dziewczyna z dobrego domu, która najprościej rzecz ujmując, służy jako towar w interesach angielskich mężczyzn. Mamy rok 1865 i młoda kobieta ma wyjść za mąż. To małżeństwo to transakcja. Mąż też służy jako figura w rodzinnych szaradach, bo tak naprawdę o jego życiu decyduje ojciec. Panowie mają za zadanie utrzymać rodzinny majątek i zrobić wszystko, żeby interesy przetrwały wszystkie przeciwności losu.

Trudno mówić o relacji pomiędzy Katarzyną i Aleksandrem (Paul Hilton). Generalnie państwo młodzi nie rozmawiają. Oczywiście ich najważniejsze zadanie polega na spłodzeniu potomka. Większy kontakt Katarzyna ma ze swoim diabolicznym teściem (Christopher Fairbank). O teściowej nie może być mowy. W domu panów nie ma miejsca na kobiety. No chyba, że chodzi o służbę, która jest poniżana i prześladowana na każdym kroku.

Reklama

W tym patriarchalnym i opresyjnym układzie Katarzyna spełnia rolę lalki siedzącej w pięknej, ale skromnej sukni na kanapie i czekającej na męża. Ten układ przetrwa tylko chwilę, a bunt przeciwko niemu będzie nosił znamiona całkowitej destrukcji w imię walki o swoje.

"Lady M." to debiut reżysera Williama Oldroyda i jednocześnie 21-laetniej Florence Pugh. Dotychczas młoda aktorka zagrała dosłownie w kliku filmach telewizyjnych. Gdyby nie jej kreacja Katarzyny, prawdopodobnie "Lady M." przeszedłby bez echa.

Trudno bowiem zrozumieć niektóre decyzje reżyserskie Oldroyda. Na pewno przepracowując temat hierarchii genderowej zapomniał o innych czynnikach, wpływających na status angielskiego obywatela pod koniec XIX wieku. Rasa i klasa pozostają tylko i wyłącznie jako powidok głównych wątków. W niektórych scenach pojawiają się nawiązania do bardzo rasistowskich klisz - m.in. czarnoskórego gwałciciela, który tylko czyha na białą kobietę. Warto byłoby obejrzeć "Lady M." jako komentarz do "Wichrowych wzgórz" Andrei Arnold.

Motywacja Katarzyny opiera się przede wszystkim na niemożności zniesienia sytuacji kompletnego upodlenia. Walka z systemem dotyczy tylko i wyłącznie jej samej. Nie ma w tej historii miejsca na wątki kooperacji uciśnionych, na dostrzeganie potrzeb innych.

W 1962 roku Andrzej Wajda zrealizował film "Powiatowa Lady Makbet" na podstawie tego samego opowiadania. Może warto byłoby skonfrontować "Lady M." z obrazem Wajdy - ponad pół wieku po jego premierze.

7/10

"Lady M." (Lady Macbeth), reż. William Oldroyd, Wielka Brytania 2016, dystrybutor: M2 Films, premiera kinowa: 30 czerwca 2017

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lady M.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL