Kryzysowa narzeczona
"Chloe", reż. Atom Egoyan, USA, Kanada, Francja 2009, dystrybucja: Syrena Film, premiera kinowa: 12 listopada 2010
Chloe będzie dla ciebie tym kim zechcesz. Może być twoją lolitką Humbercie-Humbercie, Twoją Panią Robinson - Absolwencie, Twoją Scarlett O'harą - Rhettcie Buttlerze, i Królewną Śnieżką - krasnoludku. Może być kimkolwiek i czymkolwiek. Dlatego uważaj czego pragniesz.
Powyższa przestroga brzmi dość uniwersalnie, ale bez obaw - raczej nie spotkasz na swojej drodze Chloe, bo ludzka podświadomość, tajone pragnienia i obawy rzadko, ot tak, się personifikują. To co działa dla mnie i zapewne dla was nie jest jednak prawdą w przypadku lęków Catherine - bohaterki najnowszego filmu Atoma Egoyana. Jej kryzys wieku średniego podsycany rzekomymi zdradami męża pęcznieje i obleka się w ludzką skórę. Guy Debord pisał kiedyś, że spektakl to kapitał zagęszczony do tego stopnia, że staje się widoczny. Otóż ta konkretna manifestacja spektaklu jaką jest Chloe powstała w wyniku zagęszczenia objawów klimakterium.
Chloe jest odpowiedzią na wszystkie troski Catherine związane ze starzeniem. Potrafi skutecznie nakręcić jej męża, nawiązać kontakt z nastoletnim synem i wreszcie - dostarczyć czystej radości z patrzenia na młode, jędrne ciało. Ciało, które chciałoby się widzieć codziennie rano stając przed lustrem. Które, jak sądzi Catherine, zniwelowałoby wszelkie jej troski. Dlatego też postanawia je wynająć. Nie, jak mogłoby się wydawać, by zweryfikować swoją tezę, ale by doświadczalnie dowieść tego, o czym sama jest przekonana - że problemy narastają proporcjonalnie do zmarszczek i razem z nimi znikają.
Julianne Moore grała już podobną rolę w "Daleko od nieba" Todda Haynesa - pani domu, matki, żony swojego męża, brutalnie wyrwanej z dnia na dzień ze swojej krainy czarów. Jednak w układance jaką jest Chloe tylko kilka puzzli znajduje się w tym samym położeniu. Catherine jest bowiem od samego początku współodpowiedzialna za wszystko, co się wokół niej dzieje. Film Haynesa był remakiem melodramatu z lat 50., bohaterka była zmuszana do przejęcia inicjatywy, jednak całą jej winą było być może bezgraniczne oddanie mężczyźnie. W relacji Catherine z mężem odpowiedzialność rozkłada się 50:50, jak to w modelowych związkach partnerskich. Małżonkowie trochę za mocno skupili się na swoich karierach, syn odsunął się odrobinę za daleko, koleżanki sciuciurupiały. Dodatkowo studentki, wśród których mąż-wykładowca cieszy się niebywałym autorytetem nigdy się nie zestarzeją, bo na ich miejsce zawsze będą nowe - młodsze.
Specjalnością Chloe nie są orgazmy, ale urzeczywistnianie fantazji. Nie w sensie marzeń, ale najskrytszych projekcji jakie przeprowadzamy na własny rachunek, by rozważyć możliwości, pozbyć się lęków, doznać wstydliwej rozkoszy. Na drodze do celu bardziej przydają się jej umiejętności oratorskie niż oralne, bo materii, w której pracuje nie łechcą jedynie sprawne ruchy języka.
Chloe jest seksem sprzedawanym na receptę, tym dziwnym erotycznym naddatkiem, który tkwi w każdym kryzysie, którego wizualizacjami są stosunki po poważnych kłótniach. Te wybuchy potrzebne są jednak, by iść naprzód, by rozbijać zastygłe w stagnacji tu-i-teraz. Na imię im Chloe.
6,5/10