Król Max pierwszy
"Gdzie mieszkają dzikie stwory" Spike'a Jonze'a to najlepszy film w reżyserskim dorobku twórcy "Być jak John Malkovich" i "Adaptacji". To także, mimo pominięcia kinowej dystrybucji, jedna z najważniejszych premier 2010 roku.
Kiedy do kin wchodził rewolucyjny "Shrek", krytycy pisali, że to kino zarówno dla najmłodszych widzów, jak i dla ich rodziców. Dzieciom wystarczała zabawna historia, dorośli dodatkowo dostawali garść popkulturowych cytatów. Ekranizacja kultowej w Stanach Zjednoczonych a zupełnie nieznanej w Polsce książki dla dzieci Maurice'a Sendaka "Gdzie mieszkają dziki stwory" jest subtelniejszą odmianą filmu dla całej rodziny. Jonze, zachowując dziecięcą wrażliwość, nakręcił w istocie dojrzały film dla dorosłych. Dzieci i dorośli otrzymują jedną i tę samą historię - koniec z intertekstualnymi zabawami w postmodernizm. Uczciwie? Wreszcie dzieci mogą poczuć się w kinie na tych samych prawach co dorośli!
Przypomina mi się niedawna dyskusja związana z coraz mroczniejszymi filmami serii o "Harrym Potterze". Chodziło o odczarowanie modelu poczciwej bajki dla dzieci - od czasu "Labiryntu fauna" filmy dla nastolatków mogły już zawierać przerażające sceny i upiornych bohaterów. Tak naprawdę nie chodzi jednak o redefiniowanie pojęcia ekranowej przemocy, dostosowywanie jej do ewoluujących przyzwyczajeń młodej widowni - chodzi o punkt widzenia opowiadanych historii. Spike Jonze opowiada swój film, jakby sam był głównym bohaterem, kilkuletnim Maksem, który po kłótni z mamą skrywa się w krainie tytułowych dzikich stworów.
"Gdzie mieszkają dzikie stwory" zaczyna się nietypowo dla tego typu opowieści. Przez pierwszy kwadrans film Jonze'a przypomina niezależną amerykańską produkcję spod znaku Sundance - chaotyczna kamera z ręki, domowe sceny z udziałem mamy i syna: podglądamy kawałek życia współczesnej amerykańskiej rodziny.
Kiedy jednak wspólnie z Maksem wkraczamy do wyimaginowanej krainy, w której spotyka on wielkie, kosmate stwory, zmienia się optyka opowieści. Do głosu dochodzi dziecięca wyobraźnia - tu Jonze jest mistrzem. Nie znam innego współczesnego reżysera, może z wyjątkiem Wesa Andersona i Michela Gondry, który byłby w tak absolutnym stopniu "dzieckiem podszyty".
Popisowym numerem reżysera Spike'a Jonze'a jest chwyt narracyjny, który można określić jako "rozbijemy zabawę". Grupa ludzi w anarchistycznym odruchu doprowadza do całkowitej demolki jakiegoś wycinka rzeczywistości (Jonze stosuje ten zabieg także w najnowszym teledysku do piosenki "Drunk Girls" zespołu LCD Soundsystem). "Gdzie mieszkają dzikie stwory" rozpoczyna się od szalonej wojny na śnieżki między Maksem a kolegami jego siostry, potem mamy scenę domowego buntu, kiedy Max w proteście przeciwko obecności w domu nowego przyjaciela mamy "rozbija rodzinną zabawę", wreszcie tytułowe dzikie stwory poznajemy w momencie, kiedy demolują swoje chatki. Autodestrukcja jest przewodnim motywem twórczości Spike'a Jonze'a, w każdym z nas - nie tylko w dzieciach - mieszkają bowiem dzikie stwory.
Opanować je, to znaczy je zrozumieć. Dojrzała mądrość filmu Spike Jonze'a ujawnia się pod koniec seansu - najpierw w momencie pożegnania Maksa z włochatymi: Carol, Judith, Irą, Douglasem czy KW, następnie w wieńczącej "Gdzie mieszkają dzikie stwory" scenie powrotu chłopca do rodzinnego domu (tu dowiadujemy się, po co była reżyserowi Catherine Keener). Obydwie sekwencje reżyseruje Jonze bez dialogów, polegając na emocjonalnej wrażliwości widza. - Jesteś pierwszym królem, którego nie zjedliśmy - szepcze na pożegnanie do ucha Maksa KW.
Po niebie krążą gdzieś pewnie dwie sowy - Bob i Terry - uważane przez "dzikie stwory" za najmądrzejsze istoty na świecie. Skrzeczącym ptakom głos podkładał sam reżyser. Dla niego "Gdzie mieszkają dzikie stwory" to w pewnym sensie test na dojrzałość - po raz pierwszy realizował film bez scenariuszowego wsparcia Charliego Kaufmana. I nakręcił swoje najlepsze dzieło.
"Gdzie mieszkają dzikie stwory", dystrybucja: Galapagos Film, premiera DVD: 19 kwietnia 2010