"Król Lew": Powrót króla [recenzja]

Kadr z filmu "Król Lew" /materiały prasowe

Chyba nie ma bardziej oczekiwanego tytułu w lipcowym repertuarze. "Król Lew" (reż. Roger Allers, Rob Minkoff) to legenda. Film animowany z 1994 roku podbił serca widowni na całym świecie. Po sukcesie kasowym Disney zdecydował o realizacji dwóch kolejnych części. Simba stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów animowanych ostatniej dekady XX wieku. Przez dłuższy czas trudno było pobić rekord "króla dżungli".

Po dwudziestu pięciu latach "Król Lew" wraca. Remake w tym przypadku ma polegać na "ożywieniu postaci". Animacja to przeszłość. Dzięki nowoczesnej technologii Simba i inni bohaterowie wyglądają "jak żywi". Rzeczywiście już początkowa sekwencja narodzin "królewicza" robi ogromne wrażenie. Każdy kolejny obrazek to maleńkie arcydzieło. Momentami obraz jest tak dokładny, że można odnieść wrażenie, że rzeczywiście udaje się podglądnąć zwierzęta.

Nowy "Król Lew" uruchamia nostalgię kilku pokoleń. Narracja jest praktycznie identyczna, więc próżno streszczać tę - inspirowaną "Hamletem" - fabułę. Odtworzono scenę po scenie. Wszelkie zmiany i przesunięcia mają tylko i wyłącznie bardziej osadzić widza w zwierzęcym świecie. Ma być bardziej obserwacyjnie. Oczywiście pościgi, stopklatki odsyłają do skojarzeń z "Makrokosmosu" itp. Pod względem technicznym naprawdę trudno cokolwiek zarzucić twórcom tego powrotu.

Reklama

Pytanie tylko, czy o to właśnie chodziło... Czy rzeczywiście lew, hiena, czy guziec mają "naturalnie" mówić ludzkim głosem. Czy ich mimika ma być ludzka. Kto tego potrzebuje i dlaczego ma być tak "naturalnie".

Jednocześnie warto jednak wspomnieć, że "Król Lew" traci cały swój blask w momencie, kiedy bohaterowie zaczynają mówić po polsku. Polski dubbing "atakuje" już od samego początku. I nie chodzi o aktorów podkładających głos. Chodzi o autora tekstu. Zazu (Piotr Polk) wygłasza dawne kwestie, dodając do tego głupkowate dowcipy o członkach rodziny. To można jeszcze jakoś przełknąć, zależy, co kto lubi. Niestety obok monologu Skazy trudno przejść obojętnie.

Nie do końca rozumiem, jaki jest sens igrania z wyrażeniami "dobra zmiana" i "tylko nie mów nikomu" w filmie dla dzieci. W szczególności w scenach związanych ze Skazą. Porównania, które pojawiają się tu automatycznie, są delikatnie rzecz ujmując niepotrzebne. Wiadomo przecież, że wersję z dubbingiem oglądają raczej najmłodsi widzowie. Być może chodziło o to, żeby towarzyszący im rodzice mogli się czasem ironicznie zaśmiać. Kompletnie bez sensu. Gdyby nie Maciej Stuhr (Tymon) i Michał Piela (Pumba) można byłoby przekreślić polski dubbing całkowicie.

Koniec końców chyba najbezpieczniej udać się na wersję z polskim napisami, w której słychać głosy Beyonce, Donalda Glovera czy Setha Rogena.

7/10

"Król Lew" (The Lion King), reż. Joe Favreau, USA 2019, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 19 lipca 2019 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Król Lew (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy