"Kraven Łowca": Superprodukcja gorsza niż film przyrodniczy. Tak źle jeszcze nie było

Aaron Taylor-Johnson i Russell Crowe w scenie z filmu "Kraven Łowca" /materiały prasowe

Niby kino superbohaterskie, niby postaci z uniwersum Marvela, a główne pytanie, jakie postawili przed nami twórcy "Kravena Łowcy" (2024), wydaje się być żywcem wyjęte z telewizyjnego filmu przyrodniczego. Bo w efekcie chodzi tu o to, kto jest królem dżungli. Lew, nosorożec, a może niedźwiedź?

"Kraven Łowca": Rwany, chaotyczny, bez większego sensu

Obserwacje przyrodnicze rodem z National Geographic to jedno, ale w ogóle twórcy, na czele ze skądinąd niezłym reżyserem, jakim jest J.C. Chandor (dowodem "Chciwość" z 2011 roku czy "Wszystko stracone" z 2013) urządzili tu coś na kształt filmowego biura podróży. Akcja "Kravena Łowcy" tak często zmienia lokalizacje, że wręcz można się pogubić. Nowy Jork, Londyn, Tanzania, Turcja, Syberia. Czego tu nie ma. Zachodzące słońce nad sawanną - proszę bardzo. Siarczysty mróz bijący po twarzy w samym środku rosyjskiej tajgi - nie ma problemu. Turecki klasztor wykuty w skale - nic prostszego. A wszystko to w jednym celu. Żeby odwrócić naszą uwagę od marniutkiego scenariusza i mocno naciąganej logiki przyczynowo-skutkowej.

Reklama

Gdybym miał wyobrazić sobie scenariusz wygenerowany przez sztuczną inteligencję, wyglądałby mniej więcej tak, jak ten napisany przez Matta Hollowaya i Arta Marcuma na potrzeby kolejnej franczyzowej produkcji uniwersum Spider-Mana w Sony. Z pozoru jest efektownie i dużo się dzieje, ale żaden z wątków, nawet tych potencjalnie ciekawych, nie jest należycie pociągnięty. Wszystko jest rwane, chaotyczne, nie mające większego psychologicznego uzasadnienia. Co zresztą dotyczy także bohaterów, których pojawia się tu cała masa. Zupełnie jakby twórcy podjęli jakiś szalony zakład, jak wiele postaci są w stanie wprowadzić w 120 minut, nie zarysowując nawet specjalnie tła żadnego z nich. Bo retrospektywne próbki, które otrzymujemy, są wysoce niesatysfakcjonujące. Wymyślne za to są ich ksywy - Nosorożec, Cudzoziemiec, Kameleon, Calypso. Prawie jak polscy mafiozi z lat 90. XX wieku.

"Kraven"? Lepiej obejrzeć film przyrodniczy

Najwięcej, siłą rzeczy, dowiadujemy się o tytułowym Kravenie. Rosyjskim wybryku natury i późniejszym antagoniście Spider-Mana, bo właśnie na przeciwnikach Człowieka-Pająka skupione jest wspomniane uniwersum. Siergiej Kravinoff jest typowym dzieckiem rosyjskiego oligarchy, który do swojego majątku doszedł co rusz brudząc sobie ręce. Chłopak, wraz ze swoim przyrodnim bratem, uczęszcza do elitarnej szkoły, a rodzinna posiadłość nie znajduje się wcale w głębokiej Rosji, a pod Londynem. Próby ucywilizowania się i nabrania zachodniego sznytu na niewiele się jednak zdają, gdyż próbą męskości dla seniora rodu okazuje się być polowanie na tanzańskiej sawannie. I to najlepiej na grubego zwierza, czytaj lwa. Dochodzi do wypadku, chłopak za sprawą pewnej szamańskiej mikstury zostaje cudem odratowany, zyskuje ponadnaturalną siłę i staje się... Łowcą. Tyle, że już nie zwierząt, a typów spod ciemnej gwiazdy, co z kolei generuje rodzinny konflikt.

W tej rodzinnej psychodramie z jednej strony mamy imponującego muskulaturą Aarona Taylora-Johnsona, z drugiej Russella Crowe'a, który - no cóż - czasy fizycznej świetności z "Gladiatora" (2000) ma już dawno za sobą. A w tle nieśmiało pobrzmiewa jeszcze Fred Hechinger, w roli przyrodniego brata. I choć "Kraven" pochwalić się może naprawdę niezłą obsadą, bo na ekranie pojawiają się jeszcze m.in. Alessandro Nivola i Christopher Abbott, trudno mi zrozumieć, jak australijski aktor dał się w ogóle na to wszystko namówić. Nie dość, że wciela się w postać rosyjskiego mafioza, to jeszcze niespecjalnie ma coś do grania, poza bełkotaniem i strzelaniem do lwów.

Nie będę ukrywał, że nie należę do wielkich fanów produkcji spod znaku Marvela, ale nawet jak nie czerpałem jakiejś wielkiej przyjemności z ekranowej akcji, zawsze odnajdowałem w nich koło ratunkowe, a najczęściej nawet dwa. Pierwszym były dopracowane do perfekcji, szalenie efektowne sekwencje akcji. Drugim - poczucie humoru i rodzaj samoświadomego mrugnięcia do widza. "Kraven", może poza jedną czy dwiema scenami, nie jest zabawny. A te w założeniu najbardziej emocjonujące momenty, w porównaniu do tego, co widziałem już w superbohaterskim kinie, przypominają trochę chałupniczą robotę. Lepiej zobaczyć film przyrodniczy. Tam przynajmniej zwierzęta wyglądają bardziej naturalnie.

"Kraven Łowca"  (Kraven the Hunter), reż. J.C. Chandor, USA 2024, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 13 grudnia 2023 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kraven Łowca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy