"Kraina wielkiego nieba" [recenzja]: Czas odchodzenia

Carey Mulligan i Jake Gyllenhaal w filmie "Kraina wielkiego nieba" /materiały prasowe

Jeśli ktoś pamięta ekstrawaganckiego kaznodzieję z "Aż poleje się krew" Paula Thomasa Andresona, to właśnie on jest reżyserem "Krainy wielkiego nieba". Paul Dano - jako debiutant - wziął na warsztat powieść Richarda Forda z 1990 roku pod tym samym tytułem. Scenariusz to wspólne dzieło reżysera i Zoe Kazan ("I tak cię kocham", "Słowo na M").

Mamy początek lat sześćdziesiątych XX wieku - USA. Trzyosobowa rodzina "podróżuje" po kraju. Tym razem próbuje szczęścia w Montanie. Skąd pomysł na "podróże"? Bynajmniej nie chodzi o przyjemności i zwiedzenie amerykańskiej prowincji.
Brinsonowie nie mogą się ustatkować. Trudno im związać koniec z końcem. Czasem wszystko zaczyna się już układać i nagle Jerry (Jake Gyllenhaal) znów traci pracę. Tylko on utrzymuje rodzinę i w sumie to jest tylko jego decyzja. Przykładna żona Jeanette (Carey Mulligen) pracowała jako nauczycielka, ale zgodnie z życzeniem pana domu przestała. Para wychowuje nastoletniego syna Joe (Ed Oxenbould).

Reklama

Tak naprawdę proces erozji życia rodzinnego Brinsonów poznajemy dzięki jego "relacji". Wszystko zaczyna się już tradycyjnie od utraty pracy. Jerry jest dumny jak paw. Nie będzie nikogo o nic prosił. Pewnego dnia ma już dość bycia ofiarą systemu. Warto wspomnieć, że film Dano i Kazan to także obraz bezrobocia na amerykańskiej prowincji II połowy XX wieku. Tradycyjny obraz "amerykańskiego snu" w tym przypadku zostaje całkowicie pochłonięty przez ciągłą niepewność jutra.

Jerry w końcu podejmuję decyzję ekstremalną. Postanawia zaciągnąć się do grupy ochotników gaszących niebezpieczne pożary lasów. Nieważne, że ucieka. Nieważne, że zostawia żonę i dziecko bez środków do życia. Ważne, że dłużej już nie wytrzyma w patriarchalnym świecie, o który sam dbał. Opresja dotycząca ściśle wyznaczonych ról genderowych dotyka również jego.

Z drugiej strony "Kraina wielkiego nieba" to film o braku odpowiedzialności. Jeanette z dnia na dzień zostaje sama. Blokowana zawodowo przez lata nagle musi wrócić na rynek pracy. W jej przypadku automatycznie trzeba zapomnieć o honorze i dumie. Kobieta musi utrzymać siebie i swoje dziecko. Nie może nagle powiedzieć STOP. Kolejne próby wyzwolenia się z ucisku łączą się również z procesem ukrywania depresji i wyczerpania.

Niektóre decyzje wydają się być na pierwszy rzut oka kuriozalne. Rozpad rodziny Brinsonów to również początek poszukiwania nowej drogi dla Jeanette. Jeśli nawet ojciec wróci do domu z podkulonym ogonem, to będzie to powrót do zupełnie innego świata. Jego partnerka nie spełni już wyznaczonej jej roli. Wszystko zmieni się w mgnieniu oka.

Debiut reżyserki Dano opiera się oczywiście na kreacjach aktorskich Mulligen i Gyllenhaala. Czas odchodzenia w obu przypadkach opiera się na długotrwałym, bolesnym procesie, które w końcu akceptują obie strony. I on, i ona popełniają błędy. Koniec końców jednak to ona podejmie ostateczną decyzję.

7/10

"Kraina wielkiego nieba" (Wildlife), reż. Paul Dano, USA 2018, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa: 7 grudnia 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kraina wielkiego nieba
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy