Reklama

Koncert (niespełnionych) życzeń

"Passione", reż. John Turturro, Włochy, USA 2010, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa: 13 sierpnia 2011

W drodze na seans "Passione" Johna Turturro przypomniał mi się film Fatiha Akina "Życie jest muzyką" (2005). Fraza, która stanowi jego tytuł, mogłaby znakomicie współgrać z ideą dokumentu o neapolitańskich artystach, dźwiękach miasta i pieśniach jego mieszkańców. Projekcja filmu jednego z ulubionych aktorów braci Coen przywołała jednak we mnie inne, niecodzienne skojarzenie. Jego forma i treść sprawiły, że poczułam się jak siedmioletnie dziecko, które w niedzielne popołudnie ogląda z nudów telewizyjny koncert życzeń. Neapol nagle stracił swój urok. Bynajmniej nie dlatego, że śpiewane pocztówki dawno wyszły z mody.

Reklama

Na pierwszy rzut oka filmowanie rozśpiewanego Istambułu we wspomnianym filmie Fatiha Akina pod względem formalnym jeden do jednego oddaje koncepcję przyjętą przez Johna Turturro. Rytm miasta jest ustalany przez muzykę wykonywaną i kochaną przez jego mieszkańców. Instrumentaliści i tancerze wychodzą na ulice, grają na placach, opowiadają o swoich ideach, śpiewają o emocjach. Muzyka jest dla nich językiem.

W irańskim filmie Bahmana Ghobadiego "Nikt nie rozumie perskich kotów" (2009) muzyka stanowiła też narzędzie buntu przeciw opresyjnemu systemowi. Przestrzeń tworzona przez jej twórców tętniła życiem. Neapolitańscy muzycy konstruują tymczasem sentymentalny, chwilami nieco kiczowaty obraz teraźniejszości kształtowanej przez wieloletnią muzyczną tradycję. O ile w oczach Johna Turturro stanowi ona przestrzeń inspirujących poszukiwań, o tyle w widzach kolejne odkrycia wzbudzają raczej tłumiony chichot i niemałe zażenowanie.

Na pytanie czy za filmem "Passione" stoi jakiś głębszy sens, John Turturro odpowiedział wyrażając nadzieję, że produkcja stanie się tym dla neapolitańskiej muzyki, czym był "Buena Vista Social Club" dla instrumentalistów na Kubie. Mnie brak odwagi na podjęcie próby porównywania znakomitego dokumentu Wima Wendersa z obrazem Turturro. "Passione" jest zrealizowany nieporadnie i sztampowo. Barwne neapolitańskie kamienice fantastycznie prezentują się w kamerze, białe prześcieradła suszą się na ich tle, a zaaferowani turyści przeciskają się przez wąskie uliczki, ale to wciąż jedynie tło. Reżyserowi zabrakło sprawności przy stole montażowym, umiejętności rezygnowania z fragmentów, które niczego nie wnoszą i akcentowania tego, co warte uwagi. Zamiast dynamicznej historii o lirycznej włoskiej duszy, Turturro zaserwował nam serię kiepskich teledysków kręconych w miejskiej scenerii.

W jednej z sekwencji twórca filmu opowiada, że muzycy zarabiali mniej w porównaniu z aktorami, którzy wykonywali ich piosenki, zaczęli więc sami realizować klipy. Czyżby dlatego nie odbiegają one poziomem od tych, które znamy z telewizyjnych list przebojów lat osiemdziesiątych? Mogłabym pociągnąć ten wątek i uznać, że muzyka w filmie Turturro opowiada zatem nie tylko o miejscu, ale i o czasie. Jeśli jednak ten już przeminął, co pozostało? Z kinowego ekranu w nadmiarze spływają na nas tylko telenowelowe historie miłosne oraz pieśni o zdradach i powrotach, okraszone miernymi wizualizacjami.

Pamiętam sekwencję gry na hiszpańskiej gitarze w Oviedo i taniec flamenco w nieczynnym barze, któremu przyglądał się milczący mężczyzna w "The Limits of Control" (2009) Jima Jarmuscha. Więcej w tym było emocji, prawdy, namiętności i hiszpańskiego folkloru (dla odmiany) niż we wszystkich sekwencjach "Passione" razem wziętych.

3/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy