Kogo pocałujesz w sylwestra?
"Sylwester w Nowym Jorku", reż. Garry Marshall, USA 2011, dystrybutor: Warner Bros, premiera kinowa: 9 grudnia 2011
Gdyby z pełną surowością podchodzić do tego, co oferują nam tacy rzemieślnicy (świetni w swoim fachu, skądinąd) jak Garry Marshall, to po "Sylwestrze w Nowym Jorku" mielibyśmy pewność, że 31 grudnia Amerykanie, a przynajmniej Nowojorczycy, myślą tylko o dwóch rzeczach: kogo pocałują o północy i skąd zobaczą lśniącą na Times Square kulę. Lecz zdejmijmy tym razem maskę krytycznego kinomana. Idą wszak święta.
Film twórcy "Pretty Woman" to bajka, jak inne jego produkcje, ale czy nie bajek właśnie chcemy w ciemnym i chłodnym grudniu, ogarnięci przedświąteczną atmosferą i noworocznymi postanowieniami? Wbrew pozorom zrobienie filmowej bajki dla dorosłych jest sztuką. Ujmującego filmu świąteczno-noworocznego tym bardziej, o czym niech świadczy "To właśnie miłość" Richarda Curtisa. "Sylwester..." to noworoczne "To właśnie miłość". Nie aż tak dobre, ale wzbudzi równie miłe uczucia.
Trudno zarysować fabułę filmu Marshalla. Wielowątkowa opowieść splata ze sobą różne postacie - od umierającego na raka fotoreportera, rozwódkę, szarą myszkę, hipstera kontestującego sylwestra, dziewczę o słodkim głosiku marzące o sławie, po gwiazdę rocka (Jon Bon Jovi we własnej osobie). Do tego plejada gwiazd. Na Times Square pojawią się: Michelle Pfeiffer, Sarah Jessica Parker, Katherine Heigl, Hilary Swank, Ashton Kutcher, Zac Efron (o dziwo, nawet gra!). Jest i Jessica Biel, Robert de Niro, Halle Berry, czy Til Schweiger. Tych akurat zabraknie w tłumie, bo siedzą w szpitalu.
Jest coś zatem dla rodziców, starszego i młodszego rodzeństwa. I jak to w tego typu bajkach bywa, ludzie się rodzą, umierają, godzą, zakochują, pobierają, na nowo spotykają, biegną po miłość, a nawet podjadą "karocą" (widać Marshall ma słabość do Kopciuszka). Jest i standardowa przemowa o nadziei, Nowym Roku, postanowieniu poprawy do milionów rozentuzjazmowanych Nowojorczyków. Nic szczególnie nas nie zaskoczy, choć w finale Marshallowi udaje się zbudować napięcie, jaką to tajemniczą niewiastę Sam ma spotkać o północy, która przemieni go z bogatego królewicza w nadal bogatego, acz bardziej odpowiedzialnego królewicza.
W swej przewidywalności "Sylwester..." ma jednak mnóstwo uroku, a Marshall za długo już pracuje w swoim fachu, by perfidnie nie markować wzruszenia, komizmu i napięcia. Nawet jeśli nie chcemy, to i tak w pewnym momencie się zaangażujemy w którąś z historii, a wszak jest ich tyle, co kolorowego konfetti. Choć i tak najbardziej ujmujący są w "Sylwestrze..." mistrzowie drugiego planu: geniusz-elektryk o swojsko brzmiącym nazwisku Kominsky, ratujący Amerykanom sylwestra; babcia z windy (Oscara dla niej, Akademio!) i mama Piper. Plus brawa dla producentów i reżysera za niezwykle "subtelną" reklamę "Sherlocka Holmesa" i "Walentynek" na Blu-rayu (warto zostać w kinie na napisach końcowych).
Są i błędy podobne do tych z "Walentynek", choć to wina raczej scenariusza, który wyszedł spod tej samej zresztą ręki - Katherine Fugaty. Niektóre postacie i ich motywacje nie zostają dopracowane. Czasem bywa aż za słodko, choć pod koniec grudnia tolerancja na cukier we wszelkiej postaci niemal u wszystkich wzrasta. Kicz, czy do bólu schematyczne sceny wciśnięte gdzieniegdzie dość absurdalnie (jak córka, która przed chwilą straciła ojca, ciągnięta przez lekarza na porodówkę, by podziwiała gromadkę słodkich niemowlaków?!) są jednak przemycane w momentach naszej największej emocjonalnej bezbronności (i tak już płaczemy, że tatuś odszedł, a tu jeszcze rzucają w nas różowymi bobaskami - cios poniżej pasa!).
Garry Marshall to stary wyga i wie, jak ten nadmiar lukru sprawnie wykorzystać, sprzedać, dodać mu uroku, utrzymać odpowiedni rytm finalnego joggingu po miłość, byśmy z kina wyszli wzruszeni, w szampańskich humorach, z wiarą, że w 2012 to już na pewno...
7/10
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!