Kobieta szuka mężczyzny. Podróż bez końca. Ten film was zaskoczy!

Kadr z filmu "Grand Tour" /Stowarzyszenie Nowe Horyzonty /materiały prasowe

Miguel Gomes eksploruje swój filmowy język, twórczo go rozwijając. "Grand Tour" to sfilmowana proza Brunona Schulza, nienapisana przez autora "Sanatorium pod klepsydrą". Tytuł jest wymowny, jest także umowny. To, co nas czeka, to naprawdę wielka podróż. Podróż bez końca, czasami bez hamulców, podróż jak we śnie, jak w schulzowskiej "rupieciarni marzeń". Wszystko się tam zmieści: i rzeczy, i ludzie, a ludzie jak rzeczy, jak manekiny. Współodczuwające, ale nie oddychające. W "Grand Tour" są zjawiska, ale nie ma oddechu.

"Grand Tour": zaskakująca produkcja

Odważnie, ale w mojej opinii bardzo słusznie nagrodzone za reżyserię na festiwalu w Cannes, najnowsze dzieło twórcy "Tabu", którego dramaturgicznym spoiwem jest historia narzeczonych błądzących i szukających siebie nawzajem, realnych, a być może tylko wymyślonych, jest osobliwą hybrydą gatunkową.

Zapis filmowy staje się w tym przypadku rękopisem, a także jednym z wielu punktów odniesienia. Możliwością wyspy, jak u Houellebecqa.

Zobacz zwiastun filmu "Grand Tour"!

Reklama

Można ten film, chociaż z wielkimi oporami, czytać linearnie, historia się toczy, kobieta szuka mężczyzny, pojawiają się zawsze wielkie pytania, tak bliskie charakterystycznej estetyce Gomesa. Ktoś za kimś goni, a świat ucieka. Reżyser pyta: ale co się dzieje w związku z tą ucieczką świata od człowieka?

Paradoksalnie, film zanurzony został w przeszłości, w historii traktowanej jednak a rebours: jako bibelot, błyskotka, kokardka we włosach, cyrkonia udająca brylant. Film rozbity między współczesnością a czasem dawno minionym, pomiędzy realnymi miejscami i nazwami wyimaginowanymi.

Kino jest medium oswajającym trudne pytania. W kinie Miguela Gomesa te pytania mają charakter poetyckiego białego wiersza. Nie musi być do rymu, do taktu, do sensu.

"Grand Tour": coraz mniej rozumiemy siebie

"Sny uszkodzone poza granicami" - fraza z wiersza Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego zamieszczonego w tomiku "Dzieje rodzin polskich", towarzyszyła mi także podczas seansu tego frapującego, ekscentrycznego dzieła.

Film Gomesa płynie. Potok snów, potok obrazów. Widz, oczywiście widz podatny na tego rodzaju eksperyment, płynie razem z nim. Treść jest ważna umiarkowanie, i sens, i dialogi. Liczy się owo płynięcie, surrealistyczny kabaret na poważnie.

Można to wszystko starać się rozumieć w kluczu logicznym, ale ja szczerze mówiąc poczułem się zwolniony z tego obowiązku. Nie musiałem rozumieć, wolałem przyglądać się kadrom, fotografiom, scenom. Wolałem płynąć. I tym samym być może paradoksalnie lepiej zrozumiałem bohaterów, którzy również wypływają w nieznanym kierunku. Europejczycy w Azji, zagubione kody, nieodkryte konteksty. Lost in translation.

Wietnam, Filipiny, Japonia, Tajlandia, Chiny, Singapur - gdzie dopłyniemy, dokąd nas to wszystko doprowadzi? Świat jest otwarty, kontynenty i destynacje bezkresne, im więcej chcemy zwiedzić, zobaczyć, dotknąć, tym - zdaniem Gomesa - mniej rozumiemy z siebie.

Nie chodzi o to, żeby zobaczyć więcej, ale by więcej zrozumieć

Najpierw była powieść Somerseta Maughama, którą zachwycił się reżyser - "Gentlemen w salonie". Narrator, podróżnik, spotyka się z nieznanym mu wcześniej Anglikiem w Birmie i usłyszy odeń opowieść o skomplikowanych relacjach damsko-męskich, poszukującej go narzeczonej, podróżującej w ślad za nim na przysłowiowy koniec świata. Krótka, pretekstowa rozmowa z powieści Maughama wystarczyła Gomesowi, żeby na jej podstawie zrealizować cały film.

W warstwie fabularnej to historia odważnej dziewczyny - gra ją Crista Alfaiate, decydującej się na ryzykowną podróż po Azji dla uratowania związku, tymczasem narzeczony (Gonçalo Waddington) najwyraźniej przed nią ucieka.

Film jednak ważny jest z innego powodu. "Grand Tour" to przypowieść o wartości podróży traktowanej jako wyzwanie dla duszy i dla ciała. Podróży nie po to, żeby zobaczyć więcej, ale by więcej zrozumieć - ze świata, z siebie. Teatr lalkowy staje się tutaj narratorem informującym co się wydarzy, a off, komentarz z offu, celem, nie tylko metodą. Uczestnicy filmowej podróży mówią we własnych językach, dialektach. Nie wszystko musimy rozumieć. Język to podróż.

Podróżować, żeby szukać; podróżować, żeby znaleźć. Co znaleźć? Czego szukać? Miguel Gomes pokazuje pewną sytuację, dosyć typową, chodzi jednak o to, żeby każdy postarał się znaleźć odpowiedź w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Gdzie jadę, gdzie dotarłem, z kim się spotkałem? Na stawianie tego rodzaju pytań nigdy nie jest za późno.

Bruno Schulz: "To jest największe nieszczęście - nie wyżyć życia".

8/10

"Grand Tour", reż. Miguel Gomes, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 7 lutego 2025 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy