Reklama

"Kiedy umieram" [recenzja]: Śmierć Jamesa Franco

"Kiedy umieram" to filmowa adaptacja powieści Williama Faulknera. Zgodnie z duchem literackiego pierwowzoru - gęsta od duchoty amerykańskiego południa i wielogłosowa. Opowiedziana instynktownie, ale nakręcona z wielką precyzją.

Proza Williama Faulknera to rzecz na pozór nieprzekładalna na język filmowej narracji. Gęsta, duszna, wyczerpująca; raz odstręczająca, innym razem niepokojąco fascynująca. Pisana bez reguł, wypluwana, jak wypluwa się strumień świadomości, w którym sny zlepiają się ze wspomnieniami, a radości w organiczny sposób i w powolnym rytmie zamieniają w traumy.

Powieści Faulknera to kubistyczne dzieła sztuki. Skonstruowane z połączenia różnych głosów, perspektyw, form i poetyckich stylów. Faulkner sprawia wrażenie kogoś, kto jednej sytuacji przygląda się jednocześnie z kilku różnych perspektyw i dzięki temu przeżywa ją na kilka różnych sposobów. Na tym polu James Franco usiłuje go dogonić.

Reklama

"Kiedy umieram" to precyzyjna formalna konstrukcja; film zbudowany zgodnie z ideą dzielenia ekranu i zestawiania ze sobą dwóch różnych ujęć. Doświadczenie obcowania z bohaterami historii zdaje się być przez to pełniejsze, ale jednocześnie jest wielce połamane, sfragmentaryzowane, szczątkowe.

Franco tworzy portret rodziny, która zmaga się ze śmiercią i stara spełnić ostatnie życzenie nieboszczki - pochować ją w pobliskim mieście. Południe Stanów Zjednoczonych jest duszne, zakurzone, gorące i brudne. Sfotografowane przez Christinę Voros w sposób, w którym zaciera się granica między poezją a naturalizmem. Franco upaja się brzydotą i bólem, choć jednocześnie odnosi do tego świata z dystansem. Analizuje sytuacje, przysłuchuje się rozmowom, obserwuje rozwój wypadków.

Zgodnie z pierwowzorem literackim, wyprawia swoich bohaterów w podróż przez parne lasy Missisipi w kierunku miasta. Nie kręci jednak filmu drogi. Trumna, którą wiezie rodzina jest jak pokoleniowy ciężar, który każdy z osobna musi nieść na swoich ramionach. W tej kwestii nic nie zmieniło się od lat, więc nie zmieni i w czasie tej jednej podróży. Kiedy chronologia zdarzeń przestaje mieć znaczenie, wypadałoby wejść w głąb historii. Przekopać się przez doświadczenie, przetrawić je i wypluć w postaci serii gorzkich obrazów. Franco stara się to robić. Wyłuskuje epizody z życia poszczególnych postaci i zmusza nas do obcowania z realnymi dramatami. Nie cofa się przed niczym. Wchodzi z kamerą do ciemnego pokoju, w którym Dewey (Ahna O'Reilly) zostaje gwałcona przez lekarza, który miał podjąć się aborcji. Przygląda się amputacji nogi, dokonywanej siekierą, bez znieczulenia.

"Kiedy umieram" oddziałuje w sposób czysto fizyczny. I w tym różni się od prozy Faulknera. Franco pobudza przede wszystkim zmysły, autor "Absalomie Absalomie..." godzi ostrzem narracji głównie w intelekt. Zmusza czytelnika do trwania w skupieniu. W rzeczywistość Franco zanurzamy się w pełni dopiero, kiedy emocjonalnie zatracimy się w wizualnych atrakcjach. Skonstruowanych na tyle precyzyjnie, że nie ma mowy o gubieniu się w analizie niedopowiedzeń. Franco manipuluje naszymi myślami i uczuciami. Wprowadza w hipnozę, nie stara się z niej wybudzać. Cieszy się, kiedy zaczynają się śnić koszmary.

7/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Kiedy umieram" ("As I Lay Dying"), reż. James Franco, USA 2013, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 11 kwietnia 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama